środa, 22 stycznia 2014

dni do matury: 96
kilogramów: po dzisiejszym dniu zdecydowanie za dużo
zrobionych zadań z matmy: 1/2

Dwa najcięższe dni w roku już za mną. Dni 21 i 22 stycznia zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie dlatego, że nie lubię odwiedzać moich dziadków, składać im życzeń, kupować prezentów - broń Boże! Chodzi po prostu o to, że każda wizyta u mojej rodziny wymaga ode mnie wiele poświęceń i samozaparcia. Dlaczego? Spróbuję opisać to na przykładzie, a konkretniej na opisie dnia dzisiejszego.
Wstałam jak zwykle wcześnie rano koło godziny 10. Ubrałam się, zjadłam śniadanie, wypiłam ekstra mocną kawę z nadzieją, że postawi mnie na nogi i usiadłam do komputera, żeby sprawdzić co nowego słychać na fb. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że dzisiaj jest Dzień Dziadka. Nie byłabym tym tak przerażona, gdyby nie fakt, że o 13:00 miałam być na rodzinnym obiedzie u dziadków, co zupełnie wypadło mi z głowy. Popatrzyłam na zegarek. Była 12:30. Przy odrobinie szczęścia dałabym radę dotrzeć na miejsce w ciągu 15 minut, bo dziadkowie mieszkają na osiedlu obok. Szybko wskoczyłam więc w buty, ubrałam kurtkę i wybiegłam z mieszkania. Dopiero przed ich blokiem przypomniałam sobie, że nie mam dla nich prezentów. Wróciłam więc do sklepu, kupiłam kwiaty dla Babci i piwo dla Dziadka i zadowolona, z rękami pełnymi podarunków zadzwoniłam do drzwi mieszkania dziadków.
Otworzyła mi rozradowana Babunia. Zaczęła mnie całować, przytulać i wypytywać o wszelkiego rodzaju rzeczy. Po chwili dołączył do niej Dziadek, tak samo uradowany i skory do zadawania pytań jak jego żona. Gdy usiedliśmy i Babcia zaczęła podawać obiad już wiedziałam, że z mojej diety będą nici. Przed wejściem do dziadków przysięgałam sobie, że jedynie spróbuję każdego dania. Ale jak wzięłam pierwszą łyżkę zupy, to za nią powędrowała cała miska, a potem kolejna. Gdy skończyłam z zupą, na stole pojawiła się kaczka, ziemniaki i surówka. Na samą myśl o jej jedzeniu zrobiło mi się słabo, bo po zupie nie zostało w moim żołądku żadne wolne miejsce. Ale jak poczułam ten zapach i zobaczyłam jej chrupiącą skórkę, to miałam wrażenie, że woła do mnie z półmiska: „Zjedz mnie, proszę! Zrób mi tę przysługę!”. Nie mogłam oczywiście odmówić takiej wspaniałej kaczce, więc ją zjadłam. Ziemniaki i surówkę oczywiście też, bo przecież szły w komplecie.
Kiedy myślałam, że to już koniec pokus, Babcia przyniosła deser. Był to tort czekoladowy, galaretka ze śmietaną i kompot brzoskwiniowy. O ile z tych dwóch ostatnich mogłam zrezygnować, to tortu przecież nie mogłam nie spróbować, szczególnie zrobionego specjalnie na tę okazję. Zjadłam więc i kawałek tortu.
Gdy tak siedziałam usiłując walczyć z pokusą zjedzenia kolejnego kawałka, Babcia zapytała: „Nie smakuje Ci tort? Coś słabo dzisiaj jesz.” Z czystej grzeczności zjadłam jeszcze jeden kawałek, ale i to zdawało się nie satysfakcjonować mojej Babci.

Babcia: Jedz, bo z Ciebie sama skóra i kości.

Ja: Dziękuję Babciu, ale już naprawdę jestem najedzona.

Babcia: Widzisz Józefie czego się doczekałam, moja wnuczka nie chce jeść – pewnie jej nie smakuje.

Dziadek: Może po prostu nie jest już głodna?

Babcia: Ale ona jeszcze niczego nie zjadła.

I właśnie ta rozmowa doprowadziła mnie do zjedzenia kolejnego kawałka. Na szczęście kilka minut później zadzwoniła mama. Uratowała mnie z opresji wiadomością, że zaraz po mnie przyjedzie. Przy wyjściu Dziadek wcisnął mi jeszcze do ręki 50 złotych, jakby w rekompensacie za te wszystkie kilogramy, które dzisiaj zyskałam, a Babcia zapakowała mi tort na drogę na wypadek „gdybym w aucie zrobiła się głodna”.
Tym oto sposobem do domu wróciłam o 10 kilogramów i 50 złotych grubsza. Z postanowieniem niejedzenia do następnego Dnia Dziadka i przeświadczeniem, że wytłumaczenie Babci, że nie jestem głodna nie jest możliwe w tym wszechświecie.