poniedziałek, 27 stycznia 2014

dni do matury: 91
kilogramów: 67
zrobionych zadań z matmy: 10

Za oknem minus piętnaście stopni, śnieg skrzypi, uszy odmarzają, a umysł kieruje wszystkie moje myśli w stronę ciepłego łóżka. W takich warunkach byłam dzisiaj zmuszona opuścić dom i udać się na kolejne korepetycje.
Pomimo tego, że szłam tam już po raz drugi wydawało mi się, że znalezienie odpowiedniego bloku zajęło mi więcej czasu niż poprzednio. Zadzwoniłam na domofon i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że jest zepsuty. Spojrzałam w górę, żeby sprawdzić, czy Pani Alicja nie czeka przy oknie, ale nikogo nie było. Chciałam wyjąć telefon żeby zadzwonić, ale niestety nie miałam zapisanego jej numeru, bo to przecież mama mnie umawiała. Poczułam lekką panikę. Usiadłam na schodach w nadziei, że ktoś chcąc wejść do bloku otworzy mi drzwi, ale po dziesięciu mroźnych minutach straciłam nawet i nadzieję. "Wszystko ok? Czekasz na kogoś?" usłyszałam głos. Przede mną stał niewysoki chłopak, niebieskooki blondyn o kilka lat ode mnie starszy.

Ja: Dziękuję, wszystko w porządku. Tylko nie mogę dostać się do budynku.

Chłopak: Zapomniałaś kluczy, co? Mi też często się to zdarza.

To było bardziej stwierdzenie niż pytanie, zresztą byłam zbyt zamarznięta żeby cokolwiek odpowiedzieć. Chłopak uśmiechnął się i z kieszeni wyciągnął klucze. Otworzył drzwi i zaprosił mnie gestem do środka. Szliśmy razem po schodach, a gdy dotarłam pod mieszkanie Pani Alicji on także się zatrzymał. Podeszłam niepewnie do drzwi i zadzwoniłam, a ten dziwak stał obok i się gapił. Gdy nikt nie otwierał zapukałam kilka razy i ponownie zadzwoniłam, ale bez większego rezultatu. Drzwi nadal były zamknięte. Gdy odeszłam na kilka kroków chłopak popatrzył na mnie badawczo, podszedł do drzwi i otworzył je kluczami, które trzymał w ręce. Wymieniliśmy długie spojrzenie, on zaczął się śmiać, a mi zrobiło się tak przeraźliwie głupio, że aż się zarumieniłam.

Chłopak: Pewnie przyszłaś na lekcje? Mama nie wspominała, że ktoś ma dzisiaj przyjść, ale zapraszam do środka.

W normalnych okolicznościach bym nie weszła, ale jego oczy zachęcały swoją głębią. Przekroczyłam próg ciągle milcząc.

Chłopak: Jestem Marek.

Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją niepewnie, zaś jego uścisk był niezwykle męski, ale przyjemny.

Ja: Klaudia.

Marek: Przez "C" czy przez "K"?

Ja: Proszę?

Marek: Twoje imię pisze się przez "C" czy przez "K" na początku.

Ja: "K"

Marek: To dobrze - tak jest ładniej. Zauważyłem, że ludzie ostatnio często zangielszczają swoje imiona. Ja uważam to za głupotę.

Nie wiedzieć czemu zarumieniłam się, nie był to przecież komplement.

Ja: Wiesz może kiedy przyjdzie Pani Alicja?

Marek: Zaraz do niej zadzwonię.

Chwilę później.

Marek: Mama bardzo przeprasza, ale nie da rady dzisiaj dojechać. Auto zepsuło jej się w Czechowicach i powrót do domu zajmie jej jeszcze kilka godzin. Ale jeśli chcesz, to mogę Ci pomóc z matematyką.

Rozważałam tę propozycję przez dłuższą chwilę i w końcu się zgodziłam. Usiedliśmy przy biurku, wyjęłam zeszyty i wzięliśmy się do roboty - rozwiązywania zadań oczywiście. Już po kilku minutach przekonałam się, że jest tak dobrym nauczycielem jak jego mama, a może nawet i lepszym. Wspólnie dokończyliśmy zadanie, które zaczęłam w zeszłym tygodniu i wzięliśmy się za te z książki. Usiłowaliśmy rozwiązywać zadania, ale okazało się, że każde daje nam nowy temat do dyskusji. A gdy taką zaczęliśmy, ciężko było przestać rozmawiać. Po raz pierwszy czułam jak czas przyspiesza. Nawet nie zauważyłam kiedy minęły dwie godziny i musiałam iść. Pożegnaliśmy się jak przyjaciele znający się od wielu lat - niesamowite, że niektórych ludzi można polubić już od pierwszego spojrzenia.
Szczerze powiedziawszy miałam zamiar powiedzieć Pani Alicji, że to nasze ostatnie spotkanie. Kobieta jest bardzo miła, nie jest mi jednak na rękę jeździć aż tak daleko. Ale po dzisiejszej wizycie chyba jeszcze raz to przemyślę.