piątek, 31 stycznia 2014

dni do matury: 87 + 8
kilogramów: 68
zrobionych zadań z matmy: 20

Nie mogę uwierzyć, że ferie się już skończyły. Jak zawsze miałam tyle planów na ten wolny czas, ale oczywiście nie udało mi się nic zrealizować. Podsumowując, z mojej diety wyszły nici, chłopaka nie znalazłam, a za wybieranie garsonki nawet się nie zabrałam. Zadań z matematyki udało mi się trochę zrobić, ale okazało się, że nie jest to liczba satysfakcjonująca moich rodziców. Jedynym pożytkiem z tych ferii jest... No właśnie, co?
Ponieważ nic nie znalazłam postanowiłam iść na miasto z Anką, żeby tegoroczne ferie chociaż zakończyć we właściwy sposób. Poszłyśmy do klubu Opium. Usiadłyśmy i zamówiłyśmy piwo. Rozmawiałyśmy przez jakiś czas, gdy do naszego stolika ktoś podszedł. Nie podnosiłam głowy, bo nie sądziłam, że ktoś coś może chcieć właśnie ode mnie - nic bardziej mylnego. Chłopak stojący obok naszego stolika widocznie nie był Ance obcy, bo wstała i z uśmiechem od ucha do ucha rzuciła się mu na szyję. Rozmawiali przez chwilę w uniesieniu. Po kilku minutach przypomnieli sobie o moim istnieniu i już chciałam się przedstawić, gdy zobaczyłam kto to był. Aż zaniemówiłam, nogi odmówiły mi posłuszeństwa, więc musiałam znowu usiąść, mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło grać polkę, bo zobaczyłam tak dobrze mi znany onieśmielająco-zniewalający uśmiech. Musiałam wyglądać bardzo głupio, bo Anka przejęła inicjatywę. "Znacie się?" zapytała, ale my wciąż milczeliśmy. Dopiero po chwili, która była wiecznością, chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyciągnął do mnie rękę, mówiąc "Jestem Łukasz, miło mi Cię poznać". Onieśmielona uścisnęłam jego dłoń również się przedstawiając. Po tej krótkiej wymianie uprzejmości nastała cisza, tak przytłaczająca i niewygodna jak tylko cisza może być. Na szczęście Anka zawsze jest przytomna i zaproponowała Łukaszowi, aby się do nas przyłączył. Niestety okazało się, że jest umówiony i właściwie, to musi już iść. Pożegnaliśmy się niemo i gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam coś w rodzaju ogniska płonącego w moim wnętrzu - jego wzrok mnie dosłownie rozpalał. Jeszcze długo po tym spotkaniu dochodziłam do siebie i przez całą noc chodziło mi po głowie zdanie "Więc ma na imię Łukasz.".
Po raz pierwszy od tak dawna nie chciałam zasypiać. Ciągle i znów na nowo odtwarzałam w swoich myślach scenę rozegraną w klubie Opium. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, dopiero koło godziny trzeciej zastąpił go wyraz błogiego snu. Uświadomiłam sobie jak małe rzeczy - zwykłe głupoty, sprawiają, że człowiek odczuwa szczęście i poczułam niesamowitą chęć, aby ta chwila trwała wiecznie, aby nasze spojrzenia nigdy się nie rozkrzyżowały.