środa, 12 marca 2014

dni do matury: 47 + 8
kilogramów: 67,8
zrobionych zadań z matmy: 95

Ostatnio marnotrawienie czasu i niszczenie sobie życia mnie nie bawi. Zamiast tego wolę zrobić coś sensownego. Ponieważ pogoda była piękna postanowiłam pójść na spacer, dotlenić się, pooddychać świeżym powietrzem, zapomnieć o wszystkich gnębiących mnie sprawach. Po prostu odpocząć.
W mojej okolicy nie ma zbyt wielu miejsc do chodzenia, więc obrałam trasę koło drogi. Przeszłam dobre dwa kilometry i już powoli zaczynałam czuć zmęczenie, a dodatkowo słońce mocno grzało - zbyt mocno jak na marzec. Nagle usłyszałam obok siebie głośne wycie traktora, odwróciłam się w stronę jezdni. Faktycznie jechała tam wielka, hałaśliwa maszyna, a w niej siedział rozradowany młody chłopak i nie spuszczał ze mnie wzroku. Oczywiście nie mogłam dać po sobie znać, że go dostrzegłam, a już szczególnie jego zainteresowania mą osobą, więc szłam dalej nie odwracając się. Po chwili jednak usłyszałam jak krzyczy:

Chłopak: Do kościoła?

Też ma tupet, chcieć mnie podwieźć na tym czymś...

Chłopak: W tę stronę?

Nie mogłam dłużej go ignorować. Odwróciłam głowę nadal idąc przed siebie.

Ja: Nie dziękuję, przejdę się.

On chyba nie zrozumiał, bo wycie traktora efektownie utrudniało porozumienie się, więc powtórzył pytanie.

Chłopak: Do kościoła... W tę stronę?

Ja: Dziękuję, jest bardzo ładna pogoda.

Nie dawał za wygraną. Cała sytuacja zdawała się go bawić. Powoli traciłam cierpliwość!

Chłopak: Do kościoła, to w tę stronę?

I wtedy do mnie dotarło.

Ja: Proszę?

Chłopak: Czy do kościoła dojadę w tę stronę?

Ja: Tak.

Odjechał zostawiając mnie sam na sam ze wstydem i czerwonymi policzkami.