dni do matury: 47 + 8
kilogramów: 67,8
zrobionych zadań z matmy: 95
Ostatnio marnotrawienie czasu i niszczenie sobie życia mnie nie bawi. Zamiast tego wolę zrobić coś sensownego. Ponieważ pogoda była piękna postanowiłam pójść na spacer, dotlenić się, pooddychać świeżym powietrzem, zapomnieć o wszystkich gnębiących mnie sprawach. Po prostu odpocząć.
W mojej okolicy nie ma zbyt wielu miejsc do chodzenia, więc obrałam trasę koło drogi. Przeszłam dobre dwa kilometry i już powoli zaczynałam czuć zmęczenie, a dodatkowo słońce mocno grzało - zbyt mocno jak na marzec. Nagle usłyszałam obok siebie głośne wycie traktora, odwróciłam się w stronę jezdni. Faktycznie jechała tam wielka, hałaśliwa maszyna, a w niej siedział rozradowany młody chłopak i nie spuszczał ze mnie wzroku. Oczywiście nie mogłam dać po sobie znać, że go dostrzegłam, a już szczególnie jego zainteresowania mą osobą, więc szłam dalej nie odwracając się. Po chwili jednak usłyszałam jak krzyczy:
Chłopak: Do kościoła?
Też ma tupet, chcieć mnie podwieźć na tym czymś...
Chłopak: W tę stronę?
Nie mogłam dłużej go ignorować. Odwróciłam głowę nadal idąc przed siebie.
Ja: Nie dziękuję, przejdę się.
On chyba nie zrozumiał, bo wycie traktora efektownie utrudniało porozumienie się, więc powtórzył pytanie.
Chłopak: Do kościoła... W tę stronę?
Ja: Dziękuję, jest bardzo ładna pogoda.
Nie dawał za wygraną. Cała sytuacja zdawała się go bawić. Powoli traciłam cierpliwość!
Chłopak: Do kościoła, to w tę stronę?
I wtedy do mnie dotarło.
Ja: Proszę?
Chłopak: Czy do kościoła dojadę w tę stronę?
Ja: Tak.
Odjechał zostawiając mnie sam na sam ze wstydem i czerwonymi policzkami.