wtorek, 8 kwietnia 2014

dni do matury: 20 + 8 (czy już mogę panikować?)
kilogramów: 63,2 
zrobionych zadań z matmy: ~320


Odwiedziłam dzisiaj z rodzicami moich dziadków. Nie omieszkałam przy okazji poskarżyć się im na stres maturalny, bo kto lepiej słucha jak nie oni? To zawsze najbardziej wykształcone i doświadczone osoby w rodzinie, więc warto czasem zwolnić i poświęcić chwilę na posłuchanie tego, co mają do powiedzenia.
Mój Dziadzio jak zawsze poczęstował mnie opowieścią, a właściwie retrospekcją, chcąc w ten sposób udowodnić, że w naszej rodzinie każdy ma szczęście, więc nie muszę się martwić o zdanie matury. Niestety, kiedy zaczynał opowieść nie było mnie w pokoju, ale to, co usłyszałam brzmiało tak:

Dziadzio: ...zaczął te marki gdzieś tam chować, albo koledze dawać, a ten siedział spokojnie, ale i tak go wywołał. Cały autobus zamknęli i do kontroli osobistej wszystkich. A ja miałem trzysta marek. I była taka poczekalnia i brali z tej poczekalni, a krzesła były ustawione tak naokoło. I wszyscy siedzieli i po kolei brali z tych krzeseł do przeglądu. Dla mnie brakło krzesła. Ja stałem. Więc oni wszystkich wołali po kolei, poza mną. Jeden jedyny miałem te 300 marek normalnie tu w kieszeni, wszystko widać było, no i co... Wszystkich sprawdzili i jak już ostatniego wzięli z krzesła, to powiedzieli "dobra, do widzenia". Mówię Ci, heca nieprawdopodobna! Nieświadomie, bo to przecież nie ja wymyśliłem - po prostu było o jedno krzesło za mało.

Babcia: No a kontrolujący myśleli, że Ty jesteś nie z tej wycieczki.

Dziadzio: Innym razem miałem egzamin. Nie umiałem kompletnie nic! Ale przed salą stał kolega i zaczął mi streszczać odpowiedź na pytanie 27 - więcej nie zdążył, tylko to jedno pytanie. Po pewnym czasie wchodzę na egzamin, wyciągam kartkę - pytanie numer 27. Zdałem na bardzo dobry! W ogóle nie wiedząc nic więcej!

Babcia: Poza tym jednym pytaniem, które zdążył się... dopytać.

Dziadzio: W ogóle nie chodziłem przecież na te wykłady, bo po co?

Babcia: No, taki dajesz przykład wnuczce.

Dziadzio: Pamiętaj, w życiu trzeba mieć szczęście, a nasza rodzina ma go pod dostatkiem!

Historii na potwierdzenie tej tezy było jeszcze kilka, ale nie sposób ich tutaj przytoczyć - nie starczyłoby czasu, a i moje możliwości nie są na tyle dobre, aby opowiedzieć je choćby w połowie tak dobrze, jak mój Dziadek. Te dwie przygody wystarczyły mi jednak, aby na chwilę się uspokoić. Na chwilę, bo potem spojrzałam na kalendarz.