środa, 16 kwietnia 2014

dni do matury: 12 + 8
kilogramów: 63
zrobionych zadań z matmy: ~450

Gdy minęło kilka dni od sytuacji z Markiem, nie mogłam już dłużej go unikać ze strachu przed podjęciem decyzji. Zorganizowałam spotkanie i wiele razy powtarzałam w myślach oraz na głos to, co miał usłyszeć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie powiem tego idealnie, a słowa prawdopodobnie nie będą chciały się kleić. Nie mogłam sobie sobie jednak pozwolić na takie historie - matura za pasem! Jednak kiedy się z nim spotkałam nie mogłam przypuszczać, że będzie tak.
Ucieszył się na wiadomość o spotkaniu mówiąc, że też chciał ze mną od jakiegoś czasu porozmawiać. Przez jego przyjściem zadzwoniłam do Anki, bo nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa i miałam nadzieję, że jakoś mi pomoże. Poradziła mi jedynie, żebym mówiła dokładnie to, co myślę i nie owijała w bawełnę. "Wal prosto z mostu, szkoda czasu na zbędne ceregiele, a jak będziesz się zastanawiać, to nigdy tego nie powiesz!" powtarzała.
Kiedy przyszedł usiedliśmy w salonie. Dom na całe szczęście był pusty, nie wiem jak wyglądałaby nasza rozmowa gdybym czuła ciągły oddech rodziców na moim karku. Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu zbierając się na odwagę wyrażenia swoich myśli na głos.

Ja: Muszę Ci coś powiedzieć.

Marek: Też chciałem Cię o coś zapytać, ale możesz zacząć.

Ja: Anka poradziła mi, żebym nie owijała w bawełnę, więc będę mówić wprost...

Kilka głębokich oddechów. Wyczekujący wzrok Marka.

Ja: To, co się między nami wydarzyło... Zbliża się matura, muszę skupić się na nauce... Sam rozumiesz jak to jest... Chodzi o to, że...

Marek: Chcesz zapomnieć, tak?

Spojrzał mi prosto w oczy i już wszystko wiedział. Nie potrzebował zbędnych słów - zbyt dobrze mnie znał. Kiwnął tylko głową.

Marek: Dobrze.

Wstał i otworzył drzwi gotowy do wyjścia.

Ja: Czekaj! Chciałeś mnie o coś zapytać...

Marek: Tak, ale myślę, że jest to już nieaktualne.

Odwrócił się i wyszedł. Bez żadnego pożegnania, bez wyjaśnienia, bez pytań. Po prostu odszedł.
Siedziałam długo w bezruchu. Czy tego właśnie chciałam? Zranić osobę, którą tak bardzo cenię? Czy chciałam stracić przyjaciela? Pomimo tych wszystkich rzeczy, które mogłam o nim powiedzieć, pomimo tego, że uważałam go za wspaniałego, wartościowego i bezcennego człowieka nie byłam w stanie się okłamywać. Czułam przeraźliwy ból w przełyku i klatce piersiowej, który wzmagał się na myśl o tym, że nawet nie mogłam się wytłumaczyć. Brak reakcji z jego strony wprost wgniatał w ziemię, dopiero teraz poczułam wielką siłę grawitacji. Jak do tego doszło? Przecież nigdy nie chciałam go stracić, a już na pewno nie w ten sposób.