niedziela, 11 maja 2014

dni od matury: 52 (dzień wyników) 
kilogramów: 65
zrobionych zadań z matmy na maturze: wszystkie
zrobionych dobrze zzmnm: 92% ^^


100 dni do matury

Sezon przygotowań do matury uważam za zamknięty. Początek leniuchowania! Od dzisiaj unikam ostro roboty.
Sto dni do matury pozostawiło za sobą wiele śladów. Jednym z nich i zdecydowanie najbardziej godnym zapamiętania, jest historia z Łukaszem. Nie mogę zapomnieć też o oblanym prawku, nieudanych korepetycjach z matematyki, przyciasnej garsonce i złośliwych kilogramach. Po raz ostatni sporządzę listę usiłując sprawdzić, czy moje plany czasem się spełniają.

1) Zapisać się na korki (zdecydowanie gotowe, korepetycje każdego sortu nie są już mi obce)
2) Codziennie przerobić jeden zestaw maturalny z matematyki (można przyjąć za gotowe, a przynajmniej nigdy nie rozumiałam matematyki tak dobrze jak teraz)
3) Kupić garsonkę (oczywiście gotowe - mogłam w planie uwzględnić "dobrą garsonkę" albo "pasującą i nie za małą garsonkę", ale już trudno)
4) Schudnąć, żeby zmieścić się do garsonki (w sumie nie zgrubłam, więc gotowe)
5) Wyglądać genialnie w garsonce => (hmmm...)
6) => Znaleźć chłopaka (gotowe, ale zdecydowanie nie widzę w tym zasługi garsonki, no chyba że to litość)
7) Zdać maturę ("napisać" - gotowe; "zdać" - kiedyś na pewno; szkoda, że inne przedmioty nie były takie proste jak matematyka)
8) Żyć długo i szczęśliwie bez żadnych zmartwień (jeszcze kilka dni i będzie gotowe... prawie)

Prawo jazdy nie okazało się takie proste, jak wszyscy obiecywali, kilogramy pozostały w swojej pierwotnej formie, a garsonka nie leży tak, jak powinna, ale może na poprawkową maturę z chemii będzie jak znalazł. Na tej ciężkiej drodze nauczyłam się czegoś bardzo ważnego, a mianowicie, że nie jest ważne jak dobre listy będę sporządzać i jak dokładne plany mieć, los i tak zrobi swoje - postawi na mojej drodze Marka, Łukasza, albo Ankę i nigdy nie pozwoli się nudzić.

wtorek, 6 maja 2014

dni do matury: 0 + 0
kilogramów: 65
zrobionych zadań z matmy: oby wystarczająco



Kiedy te diabły przekwitną? Mam już dosyć, jestem psychicznie wyczerpana i nie wyobrażam sobie następnych dni matur. Chociaż, jak tak dłużej nad tym pomyśleć, to najważniejsze przedmioty mam już za sobą - teraz będzie tylko z górki, niestety bardzo ostrej.

poniedziałek, 5 maja 2014

dni do matury: 0 + 1
kilogramów: 65,3
zrobionych zadań z matmy: ~803,4 (Niektórzy uważają, że przeczytanie polecenia ze zrozumieniem, to już połowa zadania. Nie do końca je zrozumiałam, więc daję sobie tylko 0,4)

A niech to kwitnące kasztany!!! Co to jest za polecenie?!
"Żołnierskie emocje bohaterów Potopu Henryka Sienkiewicza. Na podstawie przytoczonego fragmentu powieści omów stany emocjonalne, zachowania i sytuacje ukazanych w nim postaci."
Kto to wymyśla? Znaczy kto wiem, ale dlaczego? I co to są "żołnierskie emocje"? Nie miałam pojęcia jak opisać stan emocjonalny żadnej z postaci. Szkoda, że nie kazali opisać własnego stanu emocjonalnego, bo bez wahania mogłabym użyć słów takich jak: porażka, załamka, beznadzieja, katastrofa, chandra...
Rzuciłam gdzieś na bok humanistyczne rozmyślania i zajęłam się czymś nawet gorszym - jutrzejszą matematyką. Ponieważ jestem osobą ufającą przesądom, a raczej wolącą zrobić co można, jeżeli można zrobić cokolwiek, więc nie miałam zamiaru się już uczyć. Moi rodzice jednak nie należą do tych wierzących, więc na nic zdały się przekonywania i prośby - do zadań musiałam usiąść choćby na chwilę "żeby nie dać mózgowi zasnąć i wszystko sobie ostatecznie poukładać".
W mieszkaniu było zimno, więc schowałam się z książką i zeszytem z matmy pod kołdrę, a efekt był taki, że po przeczytaniu polecenia zaraz zasnęłam. Kto wie, może wiedza wsiąknie mi przez noc samoistnie do głowy, niektórzy zdają się w to wierzyć, więc czemu nie spróbować?

niedziela, 4 maja 2014

dni do matury: 0 + 2
kilogramów: 65,4
zrobionych zadań z matmy: ~803

Przeklęte kasztany! Nigdy bym nie śmiała przypuszczać, że będę aż tak się denerwować. Ciągle powtarzam w głowie listę lektur niezbędnych na maturze, streszczam je, usiłuję nie pomylić autorów, a potem zabieram się za słówka, które zawsze sprawiały mi kłopot m.in. napewno czy na pewno, naprawdę czy na prawdę itd. Cały czas dostrzegam rzeczy, których nie potrafię, albo które sprawiają mi większą trudność i załamuję się, zaczynam płakać, idę do lodówki po coś do przekąszenia i z przekonaniem, że nie mam już nic do stracenia, wracam do nauki - tak na okrągło.
Po co ja się w ogóle okłamuję? Przecież już się dzisiaj niczego nie nauczę! Lepiej będzie jeśli pójdę spać, chociaż wiem, że jutro od dziewiątej i tak nie będzie mi się chciało spać, albo nie będę miała czasu na rozmyślanie o spaniu. A i tak prawdziwa zabawa zacznie się we wtorek na matematyce...
dni do matury: 0 + 3
kilogramów: 65,7
zrobionych zadań z matmy: ~803

Wyjrzałam przez okno, a tam co? Kwitnące kasztany! Zazwyczaj widok ten wzbudzał we mnie jedynie zachwyt, zainteresowanie, a czasem obojętność. Ale dzisiaj są dla mnie przypomnieniem: "Klaudia, to już niedługo!" zdają się mówić za każdym razem, gdy dostrzegam ich przeklęte kwiaty.
Nie mogłam siedzieć bezczynnie w domu i czekać na zagładę. Moi znajomi na całe szczęście wspierają mnie w każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, a ta do najgorszych zdecydowanie należy. Ponieważ Anka postanowiła inaczej spędzić ten "przedługi weekend" (konkretniej - na nauce), Łukasz zaprosił mnie na lody... Do Maka.
W centrum handlowym było pełno. Ludzie zaatakowali sklepy po kilku dniach, w których były zamknięte, z taką łapczywością, jakby od tego czy kupią coś dzisiaj czy nie zależało co najmniej ich życie. Nie zdziwił nas więc widok, tak samo jak reszta centrum, zapełnionej sali. Na początku nie było wolnego miejsca, więc stanęliśmy z boku czekając aż coś się zwolni. Po dziesięciu minutach dopadliśmy stolik najbardziej oddalony od wejścia i w końcu usiedliśmy.

Łukasz: To co chcesz?

Ja: Zaprosiłeś mnie na lody, prawda? To chcę lody.

Pokiwał głową z uznaniem, jakbym zdała egzamin, a moja odpowiedź była jedyną poprawną. Spojrzał w stronę niekończącej się kolejki i zbladł.

Łukasz: Może poczekamy?

Zgodziłam się, bo co innego mogłam zrobić? Mogłabym się założyć, że w całym mieście wszystkie knajpy były tak samo przepełnione.

Łukasz: Co tam masz?

Powiedział, wskazując na mój telefon.

Ja: Jak to "co"?

Łukasz: Na wygaszaczu! Pokaż!

Ponieważ kapnęłam się o co mogło mu chodzić, szybko rzuciłam się w stronę leżącego na stoliku telefonu, ale Łukasz był szybszy.

Łukasz: Ulala! A co to za przystojniak? Pewnie jakiś super piosenkarz...

Ja: Oddawaj!

Spróbowałam wyrwać mu telefon. Za czwartą próbą, gdy przekonał się, że jestem nieugięta, oddał mi telefon z kpiącym uśmiechem. Potem spojrzał w stronę kolejki, która nie wydawała się o ani centymetr krótsza i chyba kogoś zauważył, bo zaczął machać. Odwróciłam głowę w tę samą stronę i w tłumie dostrzegłam Marka. Popatrzyłam na Łukasza porozumiewawczo. Zrozumieliśmy się bez słów.
Bez namysłu Łukasz wyruszył w stronę stojącego w połowie drogi do kasy Marka.

Łukasz: Witam Pana! Co słychać?

Marek rozejrzał się wyraźnie mnie szukając.

Łukasz: Klaudia jest przy tamtym stoliku. Popilnuję Ci kolejki, a Ty pójdź się przywitać.

Przywitaliśmy się z uśmiechem. Dowiedziałam się, że Marek przyszedł zjeść obiad, bo zaraz idzie na zajęcia. Od razu zaczął skarżyć się na ceny i wtedy przypomniałam sobie, że mam w telefonie aplikację z bonami zniżkowymi, więc zaproponowałam mu jej wykorzystanie. Marek poszedł do Łukasza i razem czekali w kolejce, a ja pilnowałam miejsca.
Po chwili zauważyłam Marka idącego w moją stronę z twarzą czerwoną jak sos barbecue, a za nim roześmianego Łukasza z tacką pełną jedzenia.

Ja: Co się stało?

Łukasz: Dałaś Markowi swój telefon, prawda?

Ja: No tak. Co w tym takiego śmiesznego?

Łukasz: Zapomniałaś go chyba jednak uprzedzić, że masz moje zdjęcie na wygaszaczu, na tapecie zresztą też...

Nic z tego nie rozumiałam. Popatrzyłam na Marka wzrokiem żądającym wyjaśnień, ale ten tylko jeszcze bardziej się zaczerwienił.

Ja: Wyjaśnicie mi o co chodzi?!

Łukasz: Pomyśl kochanie!

Mój wzrok mógłby go co najmniej sparaliżować.

Łukasz: To naprawdę nie jest aż tak trudne. Marek podszedł ze mną do kasy, a gdy pokazał kasjerce telefon, na którym miał wyświetlić się bon rabatowy, zamiast niego włączył się wygaszacz. A co masz na wygaszaczu?

Marek nagle odzyskał mowę i krzyknął:

Marek: Jego zdjęcie! Na wygaszaczu masz jego zdjęcie!!!

Wycelował palcem wskazującym w Łukasza, który teraz śmiał się do rozpuku i przestał na krótką chwilę, aby dokończyć historię i dodać:

Łukasz: Kasjerka widocznie wzięła nas za parę! Swoją drogą, nie uważasz, że bardzo ładnie wyglądalibyśmy razem?

Mówiąc to zbliżył się do Marka w sposób bardzo jednoznaczny i objął go ramieniem ze słowami: "smacznego najdroższy". Scena zainteresowała kilka sąsiednich stolików, co wprawiło Marka w jeszcze większe, jeżeli to możliwe, zakłopotanie. Ja siedziałam obok chichocząc cicho pod nosem.

czwartek, 1 maja 2014

dni do matury: 0 + 6
kilogramów: 65,3
zrobionych zadań z matmy: ~771

Długi weekend, ogólnie uważany za przedłużony czas wypoczynku, właśnie się rozpoczął. Tyle że dla maturzystów może on być faktycznie długim, ale zdecydowanie nie czasem wypoczynku. Aby to zmienić zaprosiłam znajomych na spotkanie.
Po kilku godzinach rozmów i kilku tonach zjedzonego żarcia stwierdziliśmy, że wypadałoby coś zrobić - nikt jednak nie miał pomysłu co.

Łukasz: Podejdźmy do tego naukowo! Kto najlepiej wie jak się bawić?

Ja: Dzieci?

Łukasz: Dokładnie! To pomyślmy, co byśmy teraz robili, gdybyśmy byli dziećmi?

Anka: Spalibyśmy?

Odpowiedź była całkowicie trafna biorąc pod uwagę to, że zbliżała się trzecia. Ale nie zadowoliła ona ani Łukasza, ani całej reszty.

Łukasz: Gralibyśmy! W gry planszowe!

Uznaliśmy to za świetny pomysł i zaczęliśmy przeglądać moje zasoby. Nie było tego wcale tak mało. Wśród gier tradycyjnych typu "Monopoly", "Operacja", czy "Twister" znalazła się także nowa gra, którą dostałam na ostatnie urodziny "Tabu". Po dłuższych dyskusjach doszliśmy do wniosku, że w ramach przygotowań do egzaminu z polskiego możemy zagrać w tę ostatnią.
Zasady gry są dosyć proste i przypominają kalambury tylko słowne. Osoba musi przedstawić swojej drużynie pewien wyraz, ale bez użycia pewnych słów, które nazwane są właśnie "słowami tabu".
Kiedy przyszła kolej na Ankę początkowo się wzbraniała, mówiąc, że nie ma zamiaru się wygłupiać, ale jakoś udało nam się ją przekonać.

Anka: Hmmm... Nie wiem jak to wam wytłumaczyć. No. To jest takie na morzu. Znaczy na łódce.

Łukasz: Szybciej! Jak nie wiesz, to weź inne słowo!

Anka: Ale spokojnie, tak! Ja to wytłumaczę! Daj mi czas! No to jest takie na łódce, tym się kieruje - taka kierownica na łódce.

Łukasz: Ster?

Anka: Tak. No i teraz ten wyraz tylko mały.

Łukasz: Sterek?

Anka: Nie! Mały! Tak jak jest maksi, to jest też...

Łukasz: Mini?

Anka: No! I połącz te dwa wyrazy!

Łukasz: Ministerek?

Anka: To drugie normalnie!

Chwila ciszy, konsternacji, zastanowienia i tubalny okrzyk tryumfu Łukasza.

Łukasz: Minister!!!

Śmialiśmy się do późna. Zabawa była przednia i już prawie zapomniałam, że za niedługo matura.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

dni do matury: 0 + 8
kilogramów: 65,6
zrobionych zadań z matmy: ~710

Wydawało mi się, że mam wszystko pod kontrolą: wspaniałego chłopaka, dobrego przyjaciela, w miarę przyswojony materiał na maturę, a nawet dobraną garsonkę. Ale przecież już dawno nauczyłam się, że to tak nie działa. Zapomniałam o jednej bardzo, ale to bardzo istotnej rzeczy. Mianowicie, poinformowaniu Anki o moim nowym chłopaku.
Ponieważ od dawna nie rozmawiałyśmy, a w każdym razie nie rozmawiałyśmy tak, zaprosiłam ją do siebie na "małe uświadamianie" pod pretekstem kawy. Oczywiście nie przyszła na umówioną godzinę, ale nie spodziewałam się tego po niej. U niej punktualność jest cnotą dawno zapomnianą, a jej zegarki zdają się być niebywale wyzwolone i nie przejmować czasem przyjętym przez całą resztę świata.
Kiedy jednak już się pojawiła, nie zaczęłyśmy rozmowy zbyt prędko. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek nadejdzie taka chwila, kiedy będzie dzielić nas cisza. Anka zdecydowanie nie należy do osób pozbawionych głosu!
Zaproponowałam jej kawę, przyjęła to z ochotą i już po chwili siedziałyśmy w salonie.

Ja: Piękną mamy dzisiaj pogodę.

Anka: Faktycznie, ale przez ostatnie dni było raczej chłodno.

Przyjaciółka popatrzyła na mnie surowym wzrokiem i wybuchnęła, już dawno przeze mnie nie słyszanym, tubalnym śmiechem na jaki byłoby stać jedynie ją. Atmosfera w końcu się rozluźniła, więc przystąpiłam do dzieła.

Ja: Muszę Ci coś powiedzieć i raczej nie będziesz zachwycona.

Anka: Przestań spojlerować! Może sama zadecyduję jak się zachowam, hę?

Ja: No bo to nie jest takie łatwe.

Anka: Klaudia, serio? Znamy się już trochę i wiem, że stać Cię na nieowijanie w bawełnę. Więc proszę, oszczędź mi czasu i nerwów i mów wprost.

Jak to zwykle bywa przy spotkaniach z Anką, wzięłam głęboki oddech, podczas którego do głowy przyszło mi co najmniej dziesięć sposobów na jej zabicie.

Ja: Chodzę z Łukaszem.

Wykrztusiłam w końcu z siebie te trzy krótkie słowa. Nastawiłam policzek na cios od przyjaciółki i uszy przygotowałam na jej długą wiązankę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego przytuliła mnie mówiąc:

Anka: Cieszę się, że w końcu przejrzeliście na oczy.

Poczułam się dziwnie. Nie pamiętam abym kiedykolwiek doświadczyła czegoś podobnego ze strony Anki, ale odwzajemniłam uścisk. Chociaż muszę przyznać, że zrobiłam to z pewną obawą i ciągłym wyczekiwaniem na uderzenie.

Anka: Co nie znaczy, że uważam Cię za zupełnie normalną. Dziewczyno! Ty chyba już trzeci raz zakochujesz się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, a nawet jeszcze nie ma matury!

Tak o wiele lepiej! To właśnie jest Moja Anka!

niedziela, 27 kwietnia 2014

dni do matury: 1 + 8
kilogramów: 65,4
zrobionych zadań z matmy: ~705,(6)

Nie spędziłam tych trzech dni na nauce i nawet nie okłamywałam się, że tak będzie. Po piątkowym zakończeniu roku i oficjalnym pożegnaniu klas trzecich poczułam ulgę. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy jestem wolna, a jedyną przeszkodą na drodze do zupełnego szczęścia jest matura. Nie przejmowałam się nią jednak długo. Szybko zapomniałam o jej bliskiej obecności, gdy jeszcze bliżej pojawił się ktoś inny - Łukasz. Nie potrafię opisać tego szczęścia! Chyba już przestałam wierzyć, że będę z kimś szczęśliwa, a już na pewno nigdy bym nie przypuszczała, że będę szczęśliwa z NIM.
Nie dość, że zyskałam wspaniałego chłopaka, to w dodatku nie straciłam przyjaciela jakim był dla mnie Marek. Nie mogłabym marzyć o lepszym zakończeniu tej historii. Teraz mogę skupić się tylko na jednym - maturze, choć wiem, że i tak nie będę o niej myśleć, gdy obok będzie ON. Poprawka, gdy w ogóle będzie.

czwartek, 24 kwietnia 2014

dni do matury: 4 + 8
kilogramów: 65,9 (chyba przestałam panować nad swoją wagą)
zrobionych zadań z matmy: ~705,(3)

Po "zerwaniu" z Markiem była przy mnie osoba ponadprzeciętnie interesująca się moimi bieżącymi sprawami sercowymi oraz wspierająca mnie jak nigdy dotąd. Nie była to rzecz jasna Anka, która zajęta swoimi własnymi amorami, nie znajdowała dla mnie tyle czasu ile bym potrzebowała. Przyjaźń jest dziwnym zjawiskiem - sprawia wrażenie związku nie z tej Ziemi. Jest to rodzina, którą w pewien sposób byłam sobie w stanie samodzielnie i według moich własnych kryteriów wybrać. Jednocześnie przyjaźń tworzą często osoby zupełnie różne i wydawać by się mogło, niezdolne do porozumienia. Ja jednak znajduję na drodze mojego życia wiele bratnich duch, co nie zmienia faktu, że jedna z czołowych ich przedstawicielek po prostu olewa mnie sikiem prostym (i nie tylko w Śmigusa-Dyngusa). Na całe szczęście są także przyjaciele tak zwani "nowonabyci", którzy nie zdążyli jeszcze zaznajomić się ze mną do tego stopnia, abym zaczęła od nich wymagać tyle co od takiej na przykład Anki. Problem z nimi polega jednak na tym, że umieją mnie zaskoczyć i choć wydawać by się to mogło zaletą, to jednak w niektórych sytuacjach wolałabym wiedzieć wcześniej i mieć chociaż chwilkę (dosłownie 15 minut - jak na ustnym z polskiego) na przygotowanie stosownej odpowiedzi. Życie nie daje takich szans, więc byłam zdana jedynie na improwizację (jak na ustnym, gdy zupełnie nie rozumiem zagadnienia).
Wczorajszy wieczór zapowiadał się zupełnie normalnie - szaro-buro i miał być spędzony z nosem w książce. Nie mogłam przewidzieć tego, że do mojego mieszkania zawita gość. Trzymał w ręku jedną wyniosłą, piękną i jednocześnie złowieszczą różę. Nie był to gest przyjaźni, jakiego mogłabym się po nim spodziewać. Jego twarz wyrażała skupienie i determinację. Kąciki ust lekko drgały, oczy błyszczały, a ręce zaczęły się trząść, gdy wysunął w moją stronę ten zdradliwy kwiat. Przyjęłam go ze strachem, a może zaciekawieniem, nie miałam pojęcia, co nastąpi dalej. Jego policzki upodobniły się do płatków róży, usta miał teraz lekko rozwarte, a oddech płytki i niespokojny. Przygotowywał się do przemowy, której temat z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej jasny, a jednocześnie coraz bardziej niezrozumiały.

Łukasz: Przepraszam, ale nie mogłem już dłużej znieść myśli o tym, że Cię mogę stracić! Pragnę Twojej przyjaźni jak niczego innego, ale nie mogę Cię oszukiwać! Nie mogę oszukiwać samego siebie! Nie wiem jak mogłem być tak ślepy... Klaudia! Ja Cię kocham!

Słowa, gdy już przeszły przez jego gardło, leciały jak kolce róży, która kłuła mnie w dłonie i serce. Mówił pięknie i zdawał się otulać mnie pięknymi wyrazami.
Dlaczego akurat teraz? Teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać? Teraz, kiedy i tak mam już do podjęcia wystarczająco wiele ważnych decyzji decydujących o mojej przyszłości? Teraz, przed maturą? Teraz, przed poprawką prawa jazdy? Teraz, przed przyszłością? Czy właśnie tego chcę???
Takie wątpliwości mogły pojawić się w mojej głowie, ale nigdy nie osiągnęły poziomu przełyku, abym mogła wypowiedzieć je na głos. Miałam dosyć zastanawiania się, wahania! W tym momencie dotarło do mnie, że ostatnią rzeczą, której mogłabym zadać pytanie "Dlaczego teraz?" jest miłość.

wtorek, 22 kwietnia 2014

dni do matury: 6 + 8
kilogramów: 65,7
zrobionych zadań z matmy: ~610

Koniec tego! Tak dłużej być nie może, muszę zacząć ostre przygotowanie do matury. Cały dzień spędziłam na przeszukiwaniu stron internetowych, blogów i dzwonieniu do przyjaciół, aby dowiedzieć się najważniejszych rzeczy o maturze. I tak zdobyłam kilka bardzo przydatnych informacji.

1) ucz się po studniówce (zrobione, chociaż uważam, że powinno być: "ucz się")

2) nie zmieniaj fryzury po studniówce (nic nie jest powiedziane o wadze, ale na wszelki wypadek jej też nie zmieniłam - lepiej nie zapeszać)

3) na maturę ubierz bieliznę ze studniówki (ufff... dobrze,. że jej nie zgubiłam)

4) trzymaj w portfelu czterolistną koniczynę (sprawiło mi to pewien problem, bo w obrębie mojego bloku takie nie rosną, więc spędziłam dobre kilka godzin na poszukiwaniach, ale czego nie robi się, aby uciec choćby na chwilę od książek?)

Nie jestem tak do końca przekonana, czy zdam maturę jeśli będę podążać za tymi wskazówkami. Jestem jednak przekonana, że jeżeli nie zaszkodzą, to warto było spróbować choćby po to, żeby mieć przeświadczenie, że już nic więcej nie mogłam zrobić - oprócz większej liczby godzin spędzonych nad książkami rzecz jasna. Ale nie czarujmy się - komu normalnemu by się chciało jeśli wokoło jest tyle innych opcji?

niedziela, 20 kwietnia 2014

dni do matury: 8 + 8
kilogramów: 65 (było do przewidzenia)
zrobionych zadań z matmy: ~600

Obiecałam sobie, że w święta odpocznę zapominając o całym maturalnym zgiełku. Ale niestety to tak nie działa! Niemożliwym jest wzięcie dłuższego oddechu, gdy tuż przed sobą można dostrzec wielką zmianę. Stres mnie nie opuszcza, a presja nauki jest coraz większa, więc przy świątecznym śniadaniu usiadłam z repetytorium z polskiego i przy każdej możliwej okazji rozwiązywałam zadania z matematyki. Szczerze powiedziawszy doprowadzało mnie to do prawdziwego szału, nie mniej jednak niż moich rodziców, którzy zdawali się denerwować jeszcze bardziej niż tegoroczni maturzyści.
Na domiar złego w zeszłym tygodniu oblałam prawo jazdy. Nie pomogły słowa Anki, która była szczerze przekonana, że egzaminujący się na mnie uwziął, przyczepiał do najmniejszych rzeczy i to na pewno była jakaś zmowa. Liczył się jedynie fakt, że nie zdałam, a pieniędzy na powtórne przystąpienie do egzaminu brakowało.
Wydarzyła się przez ostatnie dni także jedna rzecz, która szczególnie mnie zdziwiła. Dostałam od Marka wielkanocne życzenia. Oczywiście odpisałam, ale moje zmieszanie było niemałe. Potem zaczęliśmy pisać jakby nigdy nic się między nami nie wydarzyło. Poczułam nieopisaną ulgę, bo przynajmniej ten jeden problem miałam z głowy. Cieszyłam się, że nie straciłam przyjaciela, a nawet jak się spotkaliśmy miałam wrażenie, że jesteśmy jeszcze bliżej i jeszcze lepiej się rozumiemy niż wcześniej.
Mówi się, że na Święta wszystko jest możliwe - jest to czas odpuszczania uraz, a w tym roku doświadczyłam właśnie takiego wielkanocnego oczyszczenia.

piątek, 18 kwietnia 2014

środa, 16 kwietnia 2014

dni do matury: 12 + 8
kilogramów: 63
zrobionych zadań z matmy: ~450

Gdy minęło kilka dni od sytuacji z Markiem, nie mogłam już dłużej go unikać ze strachu przed podjęciem decyzji. Zorganizowałam spotkanie i wiele razy powtarzałam w myślach oraz na głos to, co miał usłyszeć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie powiem tego idealnie, a słowa prawdopodobnie nie będą chciały się kleić. Nie mogłam sobie sobie jednak pozwolić na takie historie - matura za pasem! Jednak kiedy się z nim spotkałam nie mogłam przypuszczać, że będzie tak.
Ucieszył się na wiadomość o spotkaniu mówiąc, że też chciał ze mną od jakiegoś czasu porozmawiać. Przez jego przyjściem zadzwoniłam do Anki, bo nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa i miałam nadzieję, że jakoś mi pomoże. Poradziła mi jedynie, żebym mówiła dokładnie to, co myślę i nie owijała w bawełnę. "Wal prosto z mostu, szkoda czasu na zbędne ceregiele, a jak będziesz się zastanawiać, to nigdy tego nie powiesz!" powtarzała.
Kiedy przyszedł usiedliśmy w salonie. Dom na całe szczęście był pusty, nie wiem jak wyglądałaby nasza rozmowa gdybym czuła ciągły oddech rodziców na moim karku. Siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu zbierając się na odwagę wyrażenia swoich myśli na głos.

Ja: Muszę Ci coś powiedzieć.

Marek: Też chciałem Cię o coś zapytać, ale możesz zacząć.

Ja: Anka poradziła mi, żebym nie owijała w bawełnę, więc będę mówić wprost...

Kilka głębokich oddechów. Wyczekujący wzrok Marka.

Ja: To, co się między nami wydarzyło... Zbliża się matura, muszę skupić się na nauce... Sam rozumiesz jak to jest... Chodzi o to, że...

Marek: Chcesz zapomnieć, tak?

Spojrzał mi prosto w oczy i już wszystko wiedział. Nie potrzebował zbędnych słów - zbyt dobrze mnie znał. Kiwnął tylko głową.

Marek: Dobrze.

Wstał i otworzył drzwi gotowy do wyjścia.

Ja: Czekaj! Chciałeś mnie o coś zapytać...

Marek: Tak, ale myślę, że jest to już nieaktualne.

Odwrócił się i wyszedł. Bez żadnego pożegnania, bez wyjaśnienia, bez pytań. Po prostu odszedł.
Siedziałam długo w bezruchu. Czy tego właśnie chciałam? Zranić osobę, którą tak bardzo cenię? Czy chciałam stracić przyjaciela? Pomimo tych wszystkich rzeczy, które mogłam o nim powiedzieć, pomimo tego, że uważałam go za wspaniałego, wartościowego i bezcennego człowieka nie byłam w stanie się okłamywać. Czułam przeraźliwy ból w przełyku i klatce piersiowej, który wzmagał się na myśl o tym, że nawet nie mogłam się wytłumaczyć. Brak reakcji z jego strony wprost wgniatał w ziemię, dopiero teraz poczułam wielką siłę grawitacji. Jak do tego doszło? Przecież nigdy nie chciałam go stracić, a już na pewno nie w ten sposób.

niedziela, 13 kwietnia 2014

dni do matury: 15 + 8
kilogramów: liczba pierwsza
zrobionych zadań z matmy: ~380

Sama nie wiem dlaczego, ale gdy zadzwonił do mnie dzisiaj Marek zapraszając do siebie, momentalnie odmówiłam znalazłszy jakąś wymówkę. Zastanawiałam się nad tym dłuższą chwilę, bo przecież nie chodziło o to, żeby go unikać. Nie chciałam jednak się z nim spotkać, dlaczego? Od wczoraj rozmyślam nad tym, czy dobrze postąpiłam pozwalając temu zabrnąć tak daleko. Swoim zwyczajem sporządziłam listę. Po jej jednej stronie znajdowały się argumenty przemawiające za "związkiem" z Markiem, a po drugiej zdecydowanie tego odradzające. Jednak kiedy spojrzałam na tę listę stwierdziłam, że chorym jest tworzenie czegoś podobnego i szybko ją spaliłam z obawy, że ktoś mógłby ją zobaczyć. Spór ten został więc nierozstrzygnięty.
Siedziałam tak, a myśli wirowały w powietrzu, zataczały wielkie koła, żeby znowu do mnie powrócić, ale nie przynosiły żadnego rozwiązania. Potrzebowałam czynnika z zewnątrz, świeżego umysłu i nie wiedzieć czemu pomyślałam od razu o Łukaszu.
Napisałam do niego najpierw pytając "co słychać?", a potem coraz bardziej zbliżając się do wyczekiwanego tematu. Niestety i on nie był w stanie podać żadnego konkretnego rozwiązania, ale poradził mi w ostateczności rzucić monetą i posłuchać jej rady. Więc rzuciłam monetą... Pięć razy, bo za każdym nie byłam pewna co do poprawności wykonania rzutu. Podzieliłam się wynikami z Łukaszem, który stwierdził, że w takim razie sprawa jest jasna. Nie do końca podzielałam jego zdanie, bo to, że cztery razy wypadł "związek" przecież nic nie oznaczało - z resztą to przecież była tylko nic nieznacząca moneta.
Nie pozostało już nic innego, jak iść na żywioł i pozwolić Losowi czynić swoje. Los jednak musiał się strasznie nudzić, bądź posiadać niezrozumiałe dla mnie poczucie humoru, bo to, co dla mnie przygotował było zdecydowanie ciosem poniżej pasa.

czwartek, 10 kwietnia 2014

dni do matury: 18 + 8
kilogramów: 62,9
zrobionych zadań z matmy: ~350

Życie jest zbyt skomplikowane, żebym była w stanie je zrozumieć. Podczas jego obserwacji zauważyłam jednak kilka prawidłowości, które postaram się tu opisać, aby ostrzec resztę świata przed złośliwościami losu.
Po pierwsze, jeśli się czegoś nie spodziewasz, to możesz być pewien, że życie Cię zaskoczy. Po drugie, jeżeli nie chcesz, aby coś się wydarzyło, to na sto procent właśnie to Cię spotka. Po trzecie, życie płynie falami - najpierw jest długa cisza, a potem następuje eksplozja, która zwala Cię z nóg. Najczęstszą przyczyną moich zmartwień jest właśnie punkt trzeci.
Przez ostatnie kilka dni, a może nawet miesięcy, czy lat, doświadczyłam bolesnej samotności. Nie wynikała ona jednak z mojej niechęci do zawierania znajomości, lecz z braku zainteresowania świata moją osobą. Aż tu nagle nadeszła fala morska, która jednocześnie pod moje nogi wyrzuciła kilka osób jednakowo ubiegających się o moje względy. Nie byłam na tyle rozsądna i zapobiegliwa, aby odrzucić te zaloty, a może po prostu nie spodziewałam się tego, że ktoś może się we mnie zakochać? W ten oto sposób doprowadziłam do sytuacji bez wyjścia. Sytuacji, w której nie da się iść na ugodę. Tak! Właśnie o to mi chodzi!
Do moich drzwi zapukał wczoraj Marek. Nasze spotkanie było dosyć spontaniczne, ale jednak okropnie wyczekiwane. Przez ostatnie kilka dni nie umieliśmy bez siebie żyć, wspieraliśmy się nawzajem i zdawaliśmy uzupełniać. Nie wykraczaliśmy jednak poza linię przyjaźni, ale właśnie dzisiaj miało się to zmienić.
Siedzieliśmy u mnie w pokoju i oglądaliśmy Shreka - nie wiem dlaczego akurat tę bajkę wybraliśmy, być może chcieliśmy odciąć się na chwilę od "dorosłego życia". Spotkanie nie różniło się niczym od poprzednich, a jednak coś było w nim innego... Ta atmosfera - wydawała się być odległa, nieosiągalna. Podczas kilkusekundowej "ciszy" w filmie, coś się wydarzyło - poczułam dłoń Marka zaraz obok mojej. Nie opierałam się, pozwoliłam, aby nasze palce się splotły. Poczułam się dziwnie, jakby cały świat zwolnił i oddalił o wiele lat świetlnych. Słowa Fiony do mnie nie docierały, gdy nasze oczy się spotkały i nie liczyło się już nic innego. Nie byłam pewna tego, co się potem wydarzyło i nawet nie wiedziałam, czy właśnie tego chciałam. Pamiętam tylko ciepło jego ust i zapach, który wypełnił całe moje ciało i umysł.
Nie pamiętam też momentu, w którym się pożegnaliśmy, ani tego jak zasnęłam rozmyślając o tym, co właśnie się wydarzyło. Czy miałam pluć sobie w twarz, bo zaprzepaściłam szansę na piękną przyjaźń, czy cieszyć się z prawdopodobnej wizji ciekawego związku?

wtorek, 8 kwietnia 2014

dni do matury: 20 + 8 (czy już mogę panikować?)
kilogramów: 63,2 
zrobionych zadań z matmy: ~320


Odwiedziłam dzisiaj z rodzicami moich dziadków. Nie omieszkałam przy okazji poskarżyć się im na stres maturalny, bo kto lepiej słucha jak nie oni? To zawsze najbardziej wykształcone i doświadczone osoby w rodzinie, więc warto czasem zwolnić i poświęcić chwilę na posłuchanie tego, co mają do powiedzenia.
Mój Dziadzio jak zawsze poczęstował mnie opowieścią, a właściwie retrospekcją, chcąc w ten sposób udowodnić, że w naszej rodzinie każdy ma szczęście, więc nie muszę się martwić o zdanie matury. Niestety, kiedy zaczynał opowieść nie było mnie w pokoju, ale to, co usłyszałam brzmiało tak:

Dziadzio: ...zaczął te marki gdzieś tam chować, albo koledze dawać, a ten siedział spokojnie, ale i tak go wywołał. Cały autobus zamknęli i do kontroli osobistej wszystkich. A ja miałem trzysta marek. I była taka poczekalnia i brali z tej poczekalni, a krzesła były ustawione tak naokoło. I wszyscy siedzieli i po kolei brali z tych krzeseł do przeglądu. Dla mnie brakło krzesła. Ja stałem. Więc oni wszystkich wołali po kolei, poza mną. Jeden jedyny miałem te 300 marek normalnie tu w kieszeni, wszystko widać było, no i co... Wszystkich sprawdzili i jak już ostatniego wzięli z krzesła, to powiedzieli "dobra, do widzenia". Mówię Ci, heca nieprawdopodobna! Nieświadomie, bo to przecież nie ja wymyśliłem - po prostu było o jedno krzesło za mało.

Babcia: No a kontrolujący myśleli, że Ty jesteś nie z tej wycieczki.

Dziadzio: Innym razem miałem egzamin. Nie umiałem kompletnie nic! Ale przed salą stał kolega i zaczął mi streszczać odpowiedź na pytanie 27 - więcej nie zdążył, tylko to jedno pytanie. Po pewnym czasie wchodzę na egzamin, wyciągam kartkę - pytanie numer 27. Zdałem na bardzo dobry! W ogóle nie wiedząc nic więcej!

Babcia: Poza tym jednym pytaniem, które zdążył się... dopytać.

Dziadzio: W ogóle nie chodziłem przecież na te wykłady, bo po co?

Babcia: No, taki dajesz przykład wnuczce.

Dziadzio: Pamiętaj, w życiu trzeba mieć szczęście, a nasza rodzina ma go pod dostatkiem!

Historii na potwierdzenie tej tezy było jeszcze kilka, ale nie sposób ich tutaj przytoczyć - nie starczyłoby czasu, a i moje możliwości nie są na tyle dobre, aby opowiedzieć je choćby w połowie tak dobrze, jak mój Dziadek. Te dwie przygody wystarczyły mi jednak, aby na chwilę się uspokoić. Na chwilę, bo potem spojrzałam na kalendarz.

niedziela, 6 kwietnia 2014

dni do matury: 22 + 8
kilogramów: 61 + 2 (dodatkowa masa mózgu) 
zrobionych zadań z matmy: ~300

Dni mijają nieubłaganie, a ja nie czuję się o ani gram mądrzejsza (nie jestem pewna, czy mądrość liczy się w gramach, ale zakładając, że ma ona cokolwiek wspólnego z wielkością mózgu, to wydaje się to jedyną rozsądną jednostką). Większość czasu poświęcam nauce, a nawet jeśli robię coś innego, to bezustannie myślę o zbliżającej się zagładzie - nie mam nawet czasu na pisanie.
Jeszcze niedawno wydawało mi się, że przyjaźnienie się z osobami takimi jak Anka, czy Łukasz jest czymś wspaniałym, a szczególnie gdy potrzebuję odskoczni od ciągłej nauki i stresu. Teraz dopiero zrozumiałam jak destrukcyjna potrafi być taka znajomość. Naprzeciw siebie stanęły dwa bieguny, jeden stanowili rodzice, mój zdrowy rozsądek i perspektywa zbliżającej się matury, a drugi właśnie oni i moja niezahamowana chęć zapomnienia o obowiązkach. Nie umiałam ich ze sobą pogodzić, bo byłam zbyt tym wszystkim zmęczona, więc większość czasu spędzałam z Łukaszem, który wydawał się stać gdzieś pomiędzy.
Zastanawia mnie, czy istnieje jakiś raj dla maturzystów. Musi istnieć, bo za to, co w tym momencie przechodzę, powinnam zostać wzięta do nieba żywcem!

piątek, 4 kwietnia 2014

dni do matury: 24 + 8
kilogramów: 62,7 
zrobionych zadań z matmy: ~260

Tak się zdarzyło, że wracałam dzisiaj ze szkoły z Łukaszem. Była piękna pogoda, więc odstąpiliśmy od zwykłej jazdy autobusem, na rzecz spaceru malowniczymi uliczkami Bielska-Białej. Kiedy przechodziliśmy przez Plac Chrobrego, zauważyłam dziwne ślady na chodniku. Wyglądały jak mokre odciski stóp i przebiegały przez cały plac. Zauważyłam, że to dość dziwne, bo pogoda była słoneczna, fontanna nie działała, a gdyby ktoś przypadkiem wszedł w jakąś kałużę, nie dałby rady przejść aż tak długiej drogi i dalej pozostawiać na kafelkach bardzo widoczne ślady. Podzieliłam się uwagami z Łukaszem i dodałam, że jedynym rozsądnym wytłumaczeniem jest to, że ślady pozostawił Bagienny Potwór, na co on tylko parsknął śmiechem i postukał się w głowę - chociaż jestem pewna, że wierzył w moją teorię.
Do domu wróciłam trochę później niż się spodziewałam, bo do Łukasza zadzwoniła mama z prośbą, żeby kupił jej jeszcze kilka rzeczy na mieście, więc musiałam go kawałek z powrotem odprowadzić. Ale na szczęście rodziców jeszcze nie było. Spokojnie mogłam zjeść obiad i siąść do lektury - "Kierowca doskonały". A ponieważ książka była niezwykle porywająca, musiałam co chwilę przyłapywać się na zasypianiu lub myśleniu o czymś zupełnie innym. Gdy przeglądałam strony, bezsensownie usiłując zapamiętać cokolwiek na przyszłotygodniowy egzamin, dostałam wiadomość. Tego że była od Łukasza mogłam się spodziewać, ale myślę, że nigdy nie zgadłabym jej treści.

"Jestem na tropie Potwora z Bagien... Jego ślady biegną tuż pod ulicą 3-go Maja, gdzie niespodziewanie kończą się przy studzience ściekowej. Ciekawość jest silniejsza ode mnie - schodzę. Pamiętaj, że zawsze Cię lubiłem i mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy..."

Długo myślałam nad odpowiedzią, aż w końcu zdecydowałam się na taką:

"Lecz się!"

I postukałam się palcami w czoło, czego już nie mógł zauważyć...

środa, 2 kwietnia 2014

dni do matury: 26 + 8
kilogramów: 62,3 
zrobionych zadań z matmy: 240

Mój mózg zwiększył swą objętość i teraz przypomina wielkością arbuza - boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wyląduję na jakiejś dobrej uczelni, nie daj Boże na studiach inżynierskich.
Od kilku dni nie udaje mi się zrzucić kilogramów, ale przynajmniej nie tyję, co przyjęłam z wielką radością. Marek odwiedza mnie praktycznie codziennie, chociaż już nie chodzimy na siłownię, te spotkania zastąpiliśmy siedzeniem w domu przy gorącej herbacie i rozmową na wiele tematów. Może się to wydawać śmieszne, ale jakoś moja chęć chudnięcia osłabła. Przy Marku czuję się jak modelka i nie muszę nikogo udawać, dobrze jest znaleźć prawdziwego przyjaciela.
Mama ciągle zawraca mi głowę przypominając o maturze, a tata siedzi cicho co jakiś czas jej przytakując, ale w głębi duszy wie, że prośby mamy są na nic. Z resztą jak tylko siadam do książek, przynosi mi kawę z herbatnikami, a ostatnio nawet zamówił pizzę, jakby mu się mnie zrobiło żal.
Ogólnie ostatnie dni mijają wolno, ale wszystko wydaje się jak najlepiej układać i ta myśl chyba doprowadza mnie do szału - gdzie podziały się emocje?!

wtorek, 1 kwietnia 2014

dni do matury: 27 + 8
kilogramów: 6+7*8 (dobrze, że nie (6+7)*8 chociaż czasami jestem blisko) 
zrobionych zadań z matmy: 224

Marek: Nie lubię Prima Aprilis! Czuję się taki zagubiony, bo nie wiem kto mówi prawdę, a kto robi mnie w konia.

Tak odpowiedział Marek na mojego porannego sms'a, który informował, że dzisiaj przewiduje się mocne opady śniegu. Przemyślałam jego odpowiedź i stwierdziłam, że faktycznie coś w tym jest, ale nie rozmyślałam nad tym dłużej, bo musiałam iść do szkoły, a raczej się do niej powlec.
Na kilku przedmiotach mieliśmy już zapowiedziane kartkówki, a na polskim nawet sprawdzian z lektury. Ponieważ nikt nie przyznawał się do przeczytania zadanej książki, a nawet jej streszczenia, postanowiliśmy sprawdzian przełożyć. Łatwo powiedzieć, a trudno wykonać, bo oczywiście nikomu nie chciało się pofatygować z prośbą do nauczyciela. Już po kilku lekcjach, gdy polski nieubłaganie się zbliżał, postanowiliśmy iść na żywioł i ufać, że wymyślimy coś w trakcie.
Lekcja się rozpoczęła. Wszyscy usiedli w ławkach, a nauczycielka zaczęła sprawdzać obecność.

Nauczycielka: Dobrze, to teraz wyciągamy karteczki!

Powiedziała z satysfakcją znaną jedynie nauczycielom.

Uczniowie (chórem): Co?! Ale jak to?

Nauczycielka: Piszemy kartkówkę. No raz raz, nie mamy wieczności!

Większość klasy się podporządkowała, ale jeden z tych klasowych cwaniaków, jacy zawsze się znajdą, wpadł na nowy, genialny pomysł.

Cwaniak: Ale się Pani Profesor udało nas nabrać! To przecież Prima Aprilis!

Klasa przez chwilę milczała, ale po chwili zrozumiała i zaczęła się głośno śmiać, a po chwili nawet klaskać z zadowolenie i aprobaty dla kawału Pani Profesor. Co chwilę dało się jeszcze słyszeć radosne głosy.

Klasa: Ale Pani nas nabrała!

Albo.

Klasa: Nieźle!!!

Nauczycielka: Ale to nie jest dowcip! Proszę, wyciągamy karteczki...

Klasa jednak nie dawała za wygraną brnąc dalej. Aż w końcu nauczycielce zrobiło się tak głupio i nie wiedziała jak wyprowadzić nas z błędu, że zrezygnowana przyznała się do żartu, a my tryumfalnie zaczęliśmy wymieniać spojrzenia.
W ciągu tego dnia nie udało się nikomu mnie nabrać. Chociaż w pewnym momencie Anka prawie nakłoniła mnie do uwierzenia w opublikowaną na fb wiadomość o zmianie w tegorocznej maturze z matematyki. Dokładnie przestudiowałam stronę i stwierdziłam, że musi to być żart, ale godzinę później znalazłam tę informację na innej stronie i zaczęłam się zastanawiać. Wydawało mi się to niemożliwe, ale dla pewności zadzwoniłam do Anki z prośbą, żeby szczerze mi powiedziała, czy jest to prawda, a kiedy ona się upierała, zadzwoniłam do Łukasza, któremu widocznie zrobiło się mnie żal i zdradził mi prawdę.

http://www.e-math.pl/news/

http://natablicy.pl/men-wprowadza-zmiany-na-miesiac-przed-matura-rodzice-i-uczniowie-protestuja-przecieki-maturalne-2014,artykul.html?material_id=533a67d6bb9d3aea55a9e8d3

poniedziałek, 31 marca 2014

dni do matury: 28 + 8
kilogramów: jestem zbyt zajęta innymi rzeczami, żeby przejmować się wskaźnikami wagi 
zrobionych zadań z matmy: 210

Po raz kolejny szłam na jazdy przygotowujące do zdania prawka. Niesamowicie się denerwowałam - jak za każdym razem, gdy muszę wziąć do rąk to dziwaczne koło. Rano rozmawiałam z Markiem i nie omieszkałam się mu pożalić na instruktora, który nie jest w stanie mnie niczego nauczyć. A on, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zaoferował mi pomoc.
Ponieważ Marek ma już własne auto, pojechaliśmy na najcichsze ulice Złotych Łan, gdzie zamieniliśmy się miejscami. Już raz przekonałam się jakim dobrym jest nauczycielem i teraz tylko to potwierdził, ale przy mnie widocznie każdy wymięka, bo po około 30 minutach postanowił, że na dzisiaj wystarczy. Nawet on nie ma na tyle silnego żołądka, chociaż muszę przyznać, że ruszanie już opanowałam, tylko przy nim się trochę denerwowałam i nogi nie chciały gładko naciskać pedałów.
Kiedy tak siedzieliśmy w aucie i usiłowaliśmy dojść do siebie po tym traumatycznym przeżyciu, dla rozluźnienia atmosfery wymienialiśmy się dowcipami. Jeden szczególnie przypadł mi do gustu, więc od razu napisałam do mojej mamy, która jest prawdziwą fanką dobrych kawałów. A nasza rozmowa wyglądała tak:

Ja: Gra dwóch chemików w karty i jeden mówi: "Potasuj!", a tamten nie zareagował.

Mama: Pewnie nie znał zasad!

Ja: Posikałam się właśnie ze śmiechu...

Mama: No to kwas :P

Po tej krótkiej, aczkolwiek treściwej wymianie zdań wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem, a po chwili, gdy pokazałam wiadomości Markowi, aby usprawiedliwić mój nagły napad, on także mi zawtórował przerywając co chwilę, aby powtórzyć: "Twoja mama jest super!".
Śmialiśmy się tak razem przez dobre kilka minut, aż nowe uczucie pojawiło się w powietrzu - zrozumiałam, że właśnie zyskałam nowego przyjaciela.