wtorek, 21 stycznia 2014

dni do matury: 97
kilogramów: YOLO
zrobionych zadań z matmy: 1/2

Kiedyś stwierdziłam, że życie jest trudne i nudne. Różni się tak okropnie od tego opisywanego w książkach, gdzie dziewczyna wychodzi na miasto, spotyka przystojniaka, który w romantyczny sposób podrzuca jej swój numer telefonu – w życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Dziewczyny mają zbyt wygórowane oczekiwania od chłopaków, którzy nie wpadliby na żaden „romantyczny” pomysł, po części dlatego, bo bycie romantycznym nie leży w ich naturze, a po części dlatego, bo po prostu nie czytają tych samych książek co my, więc nie znają tych wszystkich bajeranckich sposobów na podryw. Nie nauczą się przecież tego z gazety o grach komputerowych.
Postanowiłam więc ułatwić sobie życie i obniżyć nieco poziom wymagań. Okazało się to prostsze niż się spodziewałam, a efekty zauważyłam już tego samego dnia, gdy wracałam do domu autobusem numer 13.
Często mówi się, że przyjemne chwile zdarzają się, gdy najmniej się ich oczekuje, lub przestanie szukać. I to był właśnie taki nieoczekiwany moment.
Dzień nie był zbyt lekki, a pogoda była przerażająca. Tony deszczu co sekundę spadały na moją głowę, przez co wyglądałam jak szczur – w skrócie „nieciekawie”.
Gdy dochodziłam do przystanku na ulicy Piłsudskiego, zauważyłam, że mój autobus już tam stoi. Pobiegłam więc co sił w nogach, taranując przy tym parasolem niczego nie spodziewających się przechodniów.
W ostatniej chwili udało mi się wskoczyć do autobusu. Upolowałam jedno z ostatnich miejsc siedzących i zaczęłam siłować się z parasolem, który nie chciał się złożyć (był to jeden z tych „fajnych” parasoli składających się teleskopowo).
W momencie gdy z całej siły wcisnęłam parasol w ziemię, a on w końcu dał za wygraną i pozwolił się złożyć, ktoś na mnie wpadł. Podniosłam głowę i zauważyłam chłopaka mniej więcej w moim wieku (może rok starszego), wysokiego z brązowymi włosami obciętymi na Justin’a Bieber’a.
„Przepraszam” – powiedział i w tym momencie coś we mnie podskoczyło. Jego uśmiech był onieśmielająco-zniewalający, był to jeden z tych uśmiechów, które widzi się w komediach romantycznych.
Chłopak usiadł naprzeciwko mnie i pogrążył się w słuchaniu muzyki. Przez całą drogę wgapiałam się w niego jak głupia. Zauważyłam, że przeżegnał się koło kościoła i uśmiechnął na widok małego dziecka wsiadającego z mamą do autobusu. Mimowolnie zapamiętywałam każdy szczegół z nim związany. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że wysiada na tym samym przystanku co ja.
Już odchodziłam, gdy usłyszałam jak woła: „Dziękuję za uratowanie życia!”. Nie pamiętam, co odpowiedziałam, chyba „Spoko, do usług”. Ale ze mnie idiotka, nawet nie umiałam spytać go o numer telefonu, albo chociaż jakoś sensownie odpowiedzieć. Ale i tak to wystarczyło, żebym przez chwilę poczuła się jak bohaterka książki i przez resztę dnia chodziła z bananem na twarzy.
Po głowie krąży mi teraz jedna myśl: „Może świat jest pełen scen jak z filmu, tylko my – dziewczyny, nie umiemy ich dostrzec i wykorzystać? A może czasem powinnyśmy trochę pomóc tym biednym chłopakom i stworzyć szansę do tego, aby mogli być romantyczni?”