niedziela, 2 lutego 2014

dni do matury: 85 + 8
kilogramów: 66 (ze zdenerwowania nic od wczoraj nie jadłam)
zrobionych zadań z matmy: 20

Po ciężkiej nocy nastał wcale nie lepszy dzień. W nocy zastanawiałam się, czy pojechać na domyślne miejsce spotkania i ostatecznie zdecydowałam, że nie mam nic do stracenia. Cały ranek zachodziłam w głowę, jak powiedzieć rodzicom, że idę na miasto spotkać się z chłopakiem, który być może nawet nie wie o naszym spotkaniu. Miałam wrażenie, że by mnie wyśmiali, albo nie pozwolili iść, bo przecież muszę się uczyć. Jedynym rozwiązaniem wydawało się kłamstwo. Nie byłam z tego dumna, ale powiedziałam im, że idę do Anki pomóc jej w angielskim.
Od godziny 14 przeszukiwałam szafę w poszukiwaniu czegoś seksi - ale nie za bardzo, ładnego - ale w uniwersalnym stylu lub po prostu czegoś, co mogłabym ubrać na to spotkanie i w czym nie wyglądałabym jak "pół dupy zza krzaka". Za każdym razem, gdy otwierałam tę samą szufladę, miałam nadzieję na znalezienie czegoś nowego, ale niestety nie była ona zaczarowana. W końcu postanowiłam ubrać dość krótką i obcisłą czarną sukienkę i poszłam do toalety, aby się pomalować. Kolejne kilkadziesiąt minut zajęło mi zrobienie makijażu i ułożenie włosów, bo sukienka co chwilę się podwijała i z zażenowaniem musiałam ją poprawiać. Popatrzyłam do lustra - efekt był dość zadowalający, ale nie mogłam już dłużej wytrzymać z tą sukienką. Poszłam do szafy w poszukiwaniu czegoś innego. Wtedy zobaczyłam, która była godzina - 16:30. Do autobusu zostało mi 10 minut. Chwyciłam jeansy leżące obok, czarny T-shirt, wcisnęłam je na siebie i wybiegłam z domu. Zdążyłam na autobus w ostatnim momencie.
W drodze na miasto zastanawiałam się, czy Łukasz się pojawi. Nadal nie miałam telefonu, bo okazało się, że wysuszenie nie pomogło i musiałam zanieść go do naprawy. Jak pech, to pech. Chociaż pewnie i tak nie miałabym odwagi, żeby do niego zadzwonić.
Sfera 2 pojawiła się na horyzoncie. Stała majestatycznie, owiana tajemnicą i pełna niepewności. Weszłam do środka. Od razu zauważyłam, że koło fontanny nikt nie czeka. Ale spokojnie, zostało jeszcze prawie 10 minut. Usiadłam i czekałam. Ale im dłużej tak siedziałam, tym bardziej się denerwowałam i umacniałam w przekonaniu, że nikt nie przyjdzie. W końcu zdecydowałam się popatrzeć na zegarek. 17:15 - nikt nie przyjdzie. Nie wiem jak mogłam się tak oszukiwać. Wstałam i poszłam w stronę przystanku.
Autobus miał przyjechać za 15 minut - idealnie. Ale wtedy sobie przypomniałam, że miałam uczyć się z Anką, nie mogłam tak po prostu wrócić do domu po niecałej godzinie. Zrezygnowana postanowiłam przejść się po sklepach.
Gdy weszłam do Sfery 1, poczułam wspaniały zapach gofrów. W ramach osłodzenia sobie życia podeszłam, aby kupić gofra z bitą śmietaną. Zapłaciłam i już miałam odchodzić od kasy z przepysznie wyglądającym gofrem w ręce, gdy zobaczyłam postać. Stał w kolejce, tej samej co ja. Minę miał smutną, zrezygnowaną. To był Łukasz. Moją twarz rozświetlił uśmiech. Zauważył to i odwdzięczył się tym samym. Podszedł do mnie zapominając o kolejce - już nie miał zamiaru nic kupować. Zaproponował abyśmy usiedli w kawiarni.

Łukasz: Chyba nie udało nam się dogadać, hmmm?

Ja: Faktycznie. Chciałam do Ciebie zadzwonić, ale mój telefon wpadł do wanny i przestał działać, a nie miałam Twojego numeru. Nie wiedziałam nawet, czy usłyszałeś moją propozycję.

Łukasz: Usłyszałem, ale chyba tylko częściowo. Powiedziałaś, żebyśmy spotkali się dzisiaj o 17 przy fontannie. Nie wiedziałem przy której. Najpierw poszedłem na Rynek, ale po kilku minutach stwierdziłem, że to nie może być to miejsce. Potem chwilę postałem na Placu Chrobrego i wtedy mnie oświeciło, że pewnie chodziło Ci o Sferę. W dwójce postałem jakieś 15 minut i przyszedłem tutaj. Nie byłem zdziwiony, gdy i tu Cię nie spotkałem, bo było już grubo po 18. Na szczęście oboje mamy słabość do gofrów.

Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Mogłabym słuchać w nieskończoność jego śmiechu, jego głosu, pochłaniać każdą cząstkę jego jestestwa. Rozmawialiśmy o wszystkim, począwszy od tego, że jego tata jest kierowcą autobusu, a skończywszy na religii. Każdy temat zdawał się nas pochłaniać. Rozmowa się nie kończyła i nawet nie zauważyliśmy jak minęły trzy godziny i musiałam już iść na autobus. Gdy przyjechał, Łukasz postanowił, że mnie odprowadzi do domu.
Po drodze rozmawialiśmy bardzo swobodnie, śmialiśmy się, żartowaliśmy. Ale potem wyczułam w powietrzu wyjątkową atmosferę. W sekundzie spoważnieliśmy - nie chcieliśmy się już śmiać. Gdy doszliśmy pod mój blok po raz pierwszy w życiu żałowałam, że droga z przystanku jest tak krótka.

Łukasz: Dziękuję za wspaniały wieczór, bardzo miło było Cię poznać.

Ja: Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

Łukasz: Mam nadzieję, że nie będziemy mieć innego wyboru.

Zamilkliśmy, patrzyliśmy sobie w oczy. Cisza wypełniająca powietrze była przyjemna i chciałoby się, aby trwała wiecznie - otulała nas niczym ciepła kołdra i dawała poczucie bezpieczeństwa. Przez krótką chwilę myślałam, że mnie pocałuje - ja chciałam go pocałować, ale on wydawał się być zbyt nieśmiały. Wtedy nie wiedziałam co się stało, ale jakby uderzony nowo przybyłą myślą popatrzył na mnie - tak jak rzadko kto patrzy, wziął mnie pod brodę i złożył jeden krótki pocałunek. Jeden, ale mieściło się w nim tyle emocji, że jakby przytłoczony tym wszystkim odwrócił i zniknął w cieniu uliczki.
Jeszcze przez chwilę stałam tam nie rozumiejąc, nic do mnie nie docierało, ani ostatnie trele ptaków, ani szum samochodów, ani nawet wszechogarniające cały świat zimno. Stałam tam sama jedynie ze wspomnieniem ostatnich kilku chwil.
Gdy przekroczyłam próg domu, mama zauważyła, że jestem jakaś inna. Ja chcąc zachować tę chwilę tylko dla siebie, zamknęłam drzwi od pokoju i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Nie było łatwo zasnąć, bo po raz pierwszy od tak dawna nie chciałam uciekać do świata snu - życie zdawało się być o wiele lepsze.