środa, 19 lutego 2014

dni do matury: 68 + 8
kilogramów: 66,2
zrobionych zadań z matmy: 45

Zapowiadał się idealny dzień - dzień spotkania z Łukaszem. To dziwne, bo nie widzieliśmy się od kilku dni, ale zdążyłam się za nim stęsknić do tego stopnia, że momentami nie myślałam o niczym innym tylko o nim.
Po skończonych lekcjach poszłam na przystanek. Gdy pierwsze drzwi się otworzyły wsiadałam i zauważyłam, że autobus był pusty. Przeszłam kilka kroków, aby wybrać sobie miejsce.

Kierowca: Dzień dobry!

Odwróciłam się i spojrzałam w jego stronę. Uśmiechał się, ale w tonie jego głosu wyczułam coś dziwnego. Nienawidzę kierowców, którzy zamiast wprost powiedzieć "proszę pokazać bilet" usiłują zrobić to w bardziej "przyjacielski" sposób, który przez swój sarkastyczny wydźwięk doprowadza mnie do szału.
Podeszłam do siedzenia, bo bilet miałam w plecaku i zaczęłam przetrząsać wszystkie jego kieszenie i zakamarki w poszukiwaniu kartonika o rozmiarach osiem na pięć, upoważniającego mnie do przejazdu tym środkiem transportu. Po mniej więcej pięciu minutach znalazłam. Z triumfalną miną podeszłam do kierowcy i pokazałam mu bilet. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i tak serdecznie, że mimowolnie odwzajemniłam jego uśmiech.
Dojechałam do domu. Szybko zjadłam obiad i zaczęło się wybieranie ubrania. Tym razem postanowiłam zrobić wyliczankę, ale gdy za czwartym razem nie wypadło to ubranie, które bym chciała, postanowiłam założyć jeansy i obcisłą bluzkę.
Po niecałej godzinie wróciłam na przystanek. Wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu w stronę miasta. Gdy przechodziłam obok kierowcy ukazując bilet (tym razem roztropnie go nie schowałam), on obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Był to ten sam kierowca. Usiadłam z samego przodu i rozmyślałam o tym, jak śmieszna jest ta sytuacja, że kierowca mnie zapamiętał i ucieszył się, gdy zobaczył, że tym razem bilet miałam na wierzchu.
Gdy wysiadałam podeszłam do niego i powiedziałam "do widzenia", a gdy autobus odjeżdżał, mijając mnie zatrąbił i pomachał. Czułam jak wypełnia mnie pozytywna energia.
Chwilę później spotkałam się z Łukaszem i pierwszą rzeczą, o której mu powiedziałam, była przygoda w autobusie. Łukasz wybuchnął śmiechem tak nagłym i silnym, że jego siła powaliłaby całe wojsko.
Po chwili, gdy Łukasz nie przestawał się śmiać stwierdziłam, że nie spodobała mu się historia i się ze mnie nabija.

Ja: Przestań! To nie jest śmieszne!

Łukasz: Wręcz przeciwnie - jest... i to bardzo!

Ja: Przestań, bo się obrażę!

W ciągu sekundy nastała cisza i twarz Łukasza zmieniła barwę na ciemną czerwień. Żyła na jego czole groźnie pulsowała, a usta wykrzywił bezdźwięczny grymas, który jeszcze przed chwilą był śmiechem.

Łukasz: Klaudia, czy Ty wiesz kto to był?

Ja: Jaki "kto"?

Łukasz: Ten kierowca, czy wiesz kim był?

Ja: Jakimś obcym mężczyzną?

Łukasz nie wytrzymał i jego śmiech ponownie wypełnił przestrzeń.

Łukasz: Ten mężczyzna, to był mój ojciec. Pamiętasz jak kiedyś mówiłem Ci o tym, że jest kierowcą autobusu?

W tamtym momencie musiałam wyglądać przekomicznie, bo na mojej twarzy pojawiło się coś, co było zdziwieniem, zawstydzeniem i rozbawieniem w tym samym momencie.

Łukasz: Jak mogłaś go nie poznać? Przecież ostatnio was sobie przedstawiałem.

Faktycznie, jak dłużej się nad tym zastanowiłam, to ten człowiek kogoś mi przypominał. Teraz moja twarz zmieniła kolor na szkarłatny.

Ja: Ale... Ale widziałam go tylko chwilę i to w dodatku w ciemnym przedpokoju. Jakim cudem miałam go pamiętać?

Usiłowałam się usprawiedliwić, ale wiedziałam, że nie miałam najmniejszych szans - jego rodzina uzna mnie za obłąkaną.

Łukasz: Swoją drogą wiesz jak to musiało wyglądać ze strony taty? Wchodzi koleżanka jego syna do autobusu, on mówi dzień dobry, a ona zamiast odpowiedzieć obraca się tyłem i zaczyna grzebać w torbie, po czym ukazuje mu bilet miesięczny.

Ja: Ej! I tak już dość się wycierpiałam, nie dobija się leżącego!

Dźgnęłam go palcami w brzuch, a gdy mi oddał rozpoczęła się prawdziwa walka na łaskotki, która oddaliła od nas wszystkie zmartwienia i upokorzenia dobiegającego już do końca dnia.
Na wieczór pozostała mi jedynie mała iskierka nadziei, że to może jednak nie był jego ojciec...