niedziela, 4 maja 2014

dni do matury: 0 + 2
kilogramów: 65,4
zrobionych zadań z matmy: ~803

Przeklęte kasztany! Nigdy bym nie śmiała przypuszczać, że będę aż tak się denerwować. Ciągle powtarzam w głowie listę lektur niezbędnych na maturze, streszczam je, usiłuję nie pomylić autorów, a potem zabieram się za słówka, które zawsze sprawiały mi kłopot m.in. napewno czy na pewno, naprawdę czy na prawdę itd. Cały czas dostrzegam rzeczy, których nie potrafię, albo które sprawiają mi większą trudność i załamuję się, zaczynam płakać, idę do lodówki po coś do przekąszenia i z przekonaniem, że nie mam już nic do stracenia, wracam do nauki - tak na okrągło.
Po co ja się w ogóle okłamuję? Przecież już się dzisiaj niczego nie nauczę! Lepiej będzie jeśli pójdę spać, chociaż wiem, że jutro od dziewiątej i tak nie będzie mi się chciało spać, albo nie będę miała czasu na rozmyślanie o spaniu. A i tak prawdziwa zabawa zacznie się we wtorek na matematyce...
dni do matury: 0 + 3
kilogramów: 65,7
zrobionych zadań z matmy: ~803

Wyjrzałam przez okno, a tam co? Kwitnące kasztany! Zazwyczaj widok ten wzbudzał we mnie jedynie zachwyt, zainteresowanie, a czasem obojętność. Ale dzisiaj są dla mnie przypomnieniem: "Klaudia, to już niedługo!" zdają się mówić za każdym razem, gdy dostrzegam ich przeklęte kwiaty.
Nie mogłam siedzieć bezczynnie w domu i czekać na zagładę. Moi znajomi na całe szczęście wspierają mnie w każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, a ta do najgorszych zdecydowanie należy. Ponieważ Anka postanowiła inaczej spędzić ten "przedługi weekend" (konkretniej - na nauce), Łukasz zaprosił mnie na lody... Do Maka.
W centrum handlowym było pełno. Ludzie zaatakowali sklepy po kilku dniach, w których były zamknięte, z taką łapczywością, jakby od tego czy kupią coś dzisiaj czy nie zależało co najmniej ich życie. Nie zdziwił nas więc widok, tak samo jak reszta centrum, zapełnionej sali. Na początku nie było wolnego miejsca, więc stanęliśmy z boku czekając aż coś się zwolni. Po dziesięciu minutach dopadliśmy stolik najbardziej oddalony od wejścia i w końcu usiedliśmy.

Łukasz: To co chcesz?

Ja: Zaprosiłeś mnie na lody, prawda? To chcę lody.

Pokiwał głową z uznaniem, jakbym zdała egzamin, a moja odpowiedź była jedyną poprawną. Spojrzał w stronę niekończącej się kolejki i zbladł.

Łukasz: Może poczekamy?

Zgodziłam się, bo co innego mogłam zrobić? Mogłabym się założyć, że w całym mieście wszystkie knajpy były tak samo przepełnione.

Łukasz: Co tam masz?

Powiedział, wskazując na mój telefon.

Ja: Jak to "co"?

Łukasz: Na wygaszaczu! Pokaż!

Ponieważ kapnęłam się o co mogło mu chodzić, szybko rzuciłam się w stronę leżącego na stoliku telefonu, ale Łukasz był szybszy.

Łukasz: Ulala! A co to za przystojniak? Pewnie jakiś super piosenkarz...

Ja: Oddawaj!

Spróbowałam wyrwać mu telefon. Za czwartą próbą, gdy przekonał się, że jestem nieugięta, oddał mi telefon z kpiącym uśmiechem. Potem spojrzał w stronę kolejki, która nie wydawała się o ani centymetr krótsza i chyba kogoś zauważył, bo zaczął machać. Odwróciłam głowę w tę samą stronę i w tłumie dostrzegłam Marka. Popatrzyłam na Łukasza porozumiewawczo. Zrozumieliśmy się bez słów.
Bez namysłu Łukasz wyruszył w stronę stojącego w połowie drogi do kasy Marka.

Łukasz: Witam Pana! Co słychać?

Marek rozejrzał się wyraźnie mnie szukając.

Łukasz: Klaudia jest przy tamtym stoliku. Popilnuję Ci kolejki, a Ty pójdź się przywitać.

Przywitaliśmy się z uśmiechem. Dowiedziałam się, że Marek przyszedł zjeść obiad, bo zaraz idzie na zajęcia. Od razu zaczął skarżyć się na ceny i wtedy przypomniałam sobie, że mam w telefonie aplikację z bonami zniżkowymi, więc zaproponowałam mu jej wykorzystanie. Marek poszedł do Łukasza i razem czekali w kolejce, a ja pilnowałam miejsca.
Po chwili zauważyłam Marka idącego w moją stronę z twarzą czerwoną jak sos barbecue, a za nim roześmianego Łukasza z tacką pełną jedzenia.

Ja: Co się stało?

Łukasz: Dałaś Markowi swój telefon, prawda?

Ja: No tak. Co w tym takiego śmiesznego?

Łukasz: Zapomniałaś go chyba jednak uprzedzić, że masz moje zdjęcie na wygaszaczu, na tapecie zresztą też...

Nic z tego nie rozumiałam. Popatrzyłam na Marka wzrokiem żądającym wyjaśnień, ale ten tylko jeszcze bardziej się zaczerwienił.

Ja: Wyjaśnicie mi o co chodzi?!

Łukasz: Pomyśl kochanie!

Mój wzrok mógłby go co najmniej sparaliżować.

Łukasz: To naprawdę nie jest aż tak trudne. Marek podszedł ze mną do kasy, a gdy pokazał kasjerce telefon, na którym miał wyświetlić się bon rabatowy, zamiast niego włączył się wygaszacz. A co masz na wygaszaczu?

Marek nagle odzyskał mowę i krzyknął:

Marek: Jego zdjęcie! Na wygaszaczu masz jego zdjęcie!!!

Wycelował palcem wskazującym w Łukasza, który teraz śmiał się do rozpuku i przestał na krótką chwilę, aby dokończyć historię i dodać:

Łukasz: Kasjerka widocznie wzięła nas za parę! Swoją drogą, nie uważasz, że bardzo ładnie wyglądalibyśmy razem?

Mówiąc to zbliżył się do Marka w sposób bardzo jednoznaczny i objął go ramieniem ze słowami: "smacznego najdroższy". Scena zainteresowała kilka sąsiednich stolików, co wprawiło Marka w jeszcze większe, jeżeli to możliwe, zakłopotanie. Ja siedziałam obok chichocząc cicho pod nosem.