niedziela, 23 marca 2014

dni do matury: 39 + 8
kilogramów: 66,7
zrobionych zadań z matmy: 113
dni do matury: 41 + 8
kilogramów: 67
zrobionych zadań z matmy: 111 (taka ładna liczba, po co ją zmieniać?)

Mój powrót na siłownię rozpoczął się z wielkim rozmachem. Spędziłam tam godzinę w towarzystwie najlepiej wyrzeźbionego chłopaka, jakiego w życiu widziałam i ćwicząc na wszelkich możliwych maszynach. Marek wszystko dokładnie mi wytłumaczył. Przy każdym urządzeniu nie pozwolił mi spędzić więcej niż kilka minut. Na początku uważałam to za bezsens, bo w ogóle nie czułam zmęczenia, ale po godzinie zauważyłam rezultaty. Krótki, ale ciągły i zróżnicowany ruch działał na mnie lepiej niż dwie godziny ćwiczeń pod czułym okiem Anki. Teraz faktycznie byłam zmęczona, ale nie zyskałam zbyt wielu uciążliwych zakwasów, dzięki czemu mogłam jutro znowu wrócić na siłownię. A co najlepsze, już po tym jednym dniu zauważyłam zmianę na wskaźniku wagi. Czynnikiem sprzyjającym zdecydowanie był też fakt, że niedawno rozpoczął się Wielki Post ograniczając w ten sposób liczbę spożytych posiłków dziennie. Ale nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć. Nie dajmy się też zwariować, skoro mam kompana do ćwiczeń, to mogę chyba sobie troszeczkę odpuścić to poszczenie, prawda?
dni do matury: 42 + 8
kilogramów: 67,8
zrobionych zadań z matmy: 111

Cieszyłam się, że sprawy przyjęły taki obrót. Znowu mogłam spotykać się z Anką i Łukaszem, a w ostatnich czasach stali się oni moimi najbliższymi przyjaciółmi. Ale ten dzień spędzałam akurat samotnie.
Było ciepło, słońce świeciło, wiał ciepły wiatr i dało się czuć pierwsze oznaki wiosny. Siedziałam przed blokiem czytając książkę i pochłaniałam całym ciałem promienie słoneczne zbierając zapas na kilka następnych dni, które miały być deszczowe. Atmosfera była tak sielankowa i spokojna, że nawet najlepszy detektyw nie spodziewałby się tego, co zdarzyło się chwilę potem. Obok mnie na ławkę dosiadł się niewysoki chłopak, niebieskooki blondyn o kilka lat ode mnie starszy.

Ja: Co tu robisz?

Marek: To tak wita się dawnych znajomych?

Przytulił mnie uśmiechając się od ucha do ucha.

Ja: Myślałam, że wyjechałeś. Pani Alicja mi tak powiedziała, znaczy Twoja mama.

Marek: Wyjechałem, ale niedawno wróciłem, bo studiowanie daleko od domu okazało się mi nie odpowiadać.

Ja: I co tutaj robisz?

Marek: Studiuję w Bielsku.

Ja: Nie to miałam na myśli, co TUTAJ robisz?

Marek: Przechodziłem obok, bo właśnie wracałem ze sklepu i zobaczyłem jak czytasz, więc pomyślałem, że podejdę się przywitać.

Ja: To miło z Twojej strony. Co ciekawego kupiłeś?

Zaczął przetrząsać kieszenie, aż w końcu wyjął chusteczki i triumfalnie mi je pokazał.

Ja: Aha, trochę daleko szedłeś, żeby je kupić...

Marek: Jest ładna pogoda, więc tak sobie pomyślałem, że się przejdę.

...

Marek: Zastanawiałem się, czy nie potrzebujesz może dalej korepetycji? Mógłbym do Ciebie przyjeżdżać gdyby Ci tak bardziej pasowało.

Ja: Wiesz co, nie specjalnie. Znaczy nie z matematyki, ale jeśli dałbyś mi kilka rad jak schudnąć, to byłabym skłonna nawet Ci zapłacić.

Marek: A co, wypad na siłownię Ci się nie udał? Nie rób takiej miny, przecież widziałaś mnie ostatnio jak pedałowałaś z koleżanką na rowerkach. Muszę przyznać, że szło Ci całkiem nieźle.

No pięknie, a tak się starałam, żeby mnie nie zobaczył i na co były mi te zakwasy?

Ja: Nie byłam pewna, czy to Ty.

Marek: Przepraszam, że nie podszedłem, ale byłem ze znajomymi i sama rozumiesz...

Krótka przerwa wykorzystana na posłaniu mi kilku przepraszających spojrzeń.

Marek: Może pójdziemy kiedyś razem na siłownię? Mógłbym pokazać Ci jak działają inne sprzęty oprócz rowerka, którego obsługujesz w pełni profesjonalnie.

Zgodziłam się, więc umówiliśmy się na dzień następny. Czułam, że był to początek mojej kariery mega szczupłej supermodelki, a przynajmniej początek długiej drogi do mojej pięknej garsonki.
dni do matury: 43 + 8
kilogramów: 67,3
zrobionych zadań z matmy: 105

Skoro udało mi się uciec od nauki, to wrócę do konfliktu Anki i Łukasza.
Po tym jak opowiedzieli mi swoje wersje nie wiedziałam co zrobić. Nie mogłam przecież wtrącać się do ich życia, problemy powinni rozwiązywać sami między sobą. Ale z drugiej strony czułam, że skoro się z nimi przyjaźnię, to muszę coś z tym zrobić. Nie mogłam przecież patrzeć jak katują się nawzajem nie znając wydarzeń w całej ich okazałości. Po dłuższym namyśle zadzwoniłam do Anki, ale nie powiedziałam jej od razu o co chodzi. Dopiero gdy do mnie przyjechała i usiadłyśmy przy kawie zapytałam, czy rozmawiała z Łukaszem. Potrząsnęła tylko głową.

Ja: A może jednak powinnaś z nim pogadać, dać mu szansę się wytłumaczyć?

Anka: I jeszcze czego?! Może pójdę go przeprosić?

Gdyby to był ktoś inny, próbowałabym go przekonać do zmiany zdania, ale to była moja przyjaciółka i to ta, która gdy coś powie, to już nie ma możliwości, żeby to odwołała. Łukasz niejednokrotnie usiłował ją przeprosić, ale ona nigdy nie odbierała telefonu, nie odpisywała na sms'y i była głucha na wszelkie inne próby kontaktu ze strony biednego chłopaka.
Myślałam nad tym długo i jedyne rozwiązanie, które wymyśliłam nie do końca przypadło mi do gustu. Ale nie miałam wyboru...
Zaprosiłam Ankę do kina. Przed wejściem tuż przed rozpoczęciem filmu, gdy bilety miałyśmy już kupione powiedziałam, że muszę coś jeszcze załatwić i żeby poszła na salę beze mnie, a ja zaraz do niej dołączę. Ponieważ nigdy nie lubiła się spóźniać bez większych sprzeciwów ruszyła na salę. W tym czasie przyszedł Łukasz i wziąwszy ode mnie bilet ruszył za nią. Kino miało stworzyć atmosferę, nie pozwolić Ani uciec, a ciemność miała jednocześnie ich trochę ośmielić - tak sprytnie to wymyśliłam.
Z początku chciałam czekać, ale porzuciłam ten pomysł po 20 minutach. W sumie byłam pewna, że jak tylko Anka zobaczy Łukasza, to wybiegnie z sali z wielką chęcią poderżnięcia mi gardła. Ale gdy to nie następowało postanowiłam wrócić do domu i tam poczekać na sms'y z pogróżkami.
Nie sądziłam, że ta sytuacja skończy się dobrze, ale życie często układa inne scenariusze niż byśmy mogli przypuszczać.
Podsumowując, Anka i Łukasz pogodzili się - oczywiście, ale zdecydowali się zostać na etapie przyjacielskim. Nie powiem żebym przyjęła to z pewnego rodzaju ulgą, chociaż chyba właśnie tak było. Nie wiem dlaczego, ale nigdy jakoś nie byłam w stanie wyobrazić sobie ich razem.
dni do matury: 36 + 8
kilogramów: 63,7
zrobionych zadań z matmy: 120

Niedzielne popołudnia są dla wszystkich ciężkim czasem, a już szczególnie dla maturzystów. Właśnie dzisiaj rodzice zapędzają nas do nauki, bo przez ostatnie dwa dni "nieustannie marnotrawiliśmy czas". Nie pomagają jęki, krzyki, płacze, prośby. Każdy argument zostaje zbywany, a każda propozycja spędzenia czasu w inny sposób niż ślęczenie nad zadaniami, po prostu ignorowana. Mamy siąść do książek i koniec!
Ale przecież nie ma sytuacji, z której nie dałoby się wybrnąć. A moje sposoby są zawsze najlepsze. Postanowiłam urządzić spotkanie towarzyskie, małą imprezę na kilka osób. A konkretniej miałam zamiar zaprosić moje lepsze znajome ze szkoły, których na dobrą sprawę wcale nie jest zbyt dużo. Poza Anką nie spotykam się ze zbyt rozbudowanym gronem osób, więc zostały mi może jeszcze trzy osoby, które miałabym ochotę w ogóle do mnie zapraszać.
Chwyciłam za telefon. Zaczęłam od Kasi.

Ja: Siemka, robię dzisiaj imprezę. Wpadniesz?

Kasia: O, super! Jasne, że będę. Tylko ojciec kazał mi kuć do matury, więc będę musiała powiedzieć, że idę się uczyć. Ale spoko, coś w sumie wymyślę.

Ja: To tak koło dziewiętnastej, może być?

Kasia: Jasne, to do zobaczyska!

Następnie Ola - z nią nie było problemu, bo zazwyczaj zgadza się na każdą moją propozycję. Została tylko Anka.

Ja: No hej. Przyjdziesz dzisiaj do mnie na "babskie party"?

Anka: A kto będzie?

Ja: Stała ekipa: ja, Ty, Kasia i Ola.

Anka: A co będziemy robić?

Zawsze te głupie pytania.

Ja: Pewnie przyjdziemy, po chwili rozmów o szkole zaczniemy gadać o chłopakach, potem się wszystkie upijemy i jak zawsze skończymy z pustymi kieliszkami i oczami pełnymi łez pocieszając się nawzajem i przeklinając na cały świat...

Anka: Jejku... Ale super!!! To jasne, że będę. Ale mi tego brakowało. O której się spotykamy?

Ja: 19?

Anka: Okej... Ale czekaj. Bo właśnie sobie przypomniałam, że nie mogę dzisiaj wyjść z domu - obiecałam mamie. Kurczę... Wiesz co? To wpadnijcie do mnie, tylko przynieście własne żarcie, bo mój dom świeci pustką.

Ja: No dobra, to zaraz zadzwonię do dziewczyn. To do zobaczenia.

Ponownie chwyciłam za telefon.

Kiedy spotkałyśmy się wszystkie u Anki zaczęły się plotki. W końcu miałam możliwość opowiedzenia, a co za tym szło i ułożenia sobie ostatnich dni w głowie. Dlatego będę w stanie je teraz opisać.