sobota, 25 stycznia 2014

dni do matury: 93
kilogramów: jednak 68 (nikt nie wspomniał, że nową wagę trzeba wyzerować przed ważeniem)
zrobionych zadań z matmy: 3 i 1/2

Dziś pierwszy dzień korepetycji. Okazało się, że muszę na nie dojechać na osiedle Złote Łany. Nie jest to jakoś strasznie daleko, ale jednak od przystanku autobusowego muszę trochę jeszcze przejść. O godzinie 12 wyszłam z domu. Umówiona byłam na 13, ale nie byłam pewna gdzie to jest, więc wolałam zostawić sobie rezerwę czasu. Blok miał znajdować się na ulicy Jutrzenki, nikt nie wspomniał jednak, że jest ona taka długa. 30 minut zajęło mi znalezienie odpowiedniego bloku, a na miejsce dotarłam zziajana i rozwścieczona, ale przynajmniej odpowiednio dotleniona.
Zadzwoniłam na domofon i po chwili z okna na pierwszym piętrze wychyliła się sympatycznie wyglądająca kobieta pokazując mi żebym weszła do środka i zawołała: "Domofon jest zepsuty, jak usłyszysz dźwięk, to otwórz drzwi!" Czułam się dość niezręcznie wchodząc do budynku i trochę się denerwowałam.
Zapukałam do drzwi mieszkania i po chwili pojawiła się w nich właścicielka. Przywitałyśmy się i po krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że nazywa się Alicja, jest emerytowaną nauczycielką i ma cztery koty o imionach Atos, Porthos, Aramis oraz D'Artagnan (niezwykle kreatywnie).
Na początek Pani Alicja dała mi próbną maturę z matematyki, żeby zobaczyć na jakim jestem poziomie. Za nic miała moje usilne tłumaczenia, że jestem na poziomie zerowym. Usiłowałam się skupić, ale było to niemożliwe, bo jej futrzane pupilki łasiły mi się koło nóg, wskakiwały na stół głośno miaucząc, a nawet kilka razy próbowały wziąć mi długopis. Już po kilkunastu minutach byłam pewna, że nic nie napiszę. Głupio było mi oddać pustą kartkę, ale nie widziałam innego wyjścia. Pani Alicja popatrzyła na nią, potem na mnie i postanowiła, że zrobimy te zadania wspólnie. Wybrała 5, które według niej były łatwe i zaczęła mi tłumaczyć jak je zrobić. Dawała tylko proste wskazówki, ale to wystarczyło żebym pierwsze dwa zadania zrobiła prawie samodzielnie.
Gdy brałam się do trzeciego, ktoś zadzwonił do drzwi. Pani Alicja poszła otworzyć. Okazało się, że to jej kolejny uczeń. Kazała mu chwilę poczekać i wróciła do mnie żeby dokończyć jeszcze to ostatnie zadanie. Wyglądało ono podobnie jak to wcześniejsze, więc miałam nadzieję, że pójdzie mi łatwo. Ale jestem jedną z tych osób, które nie umieją działać pod presją. A ja właśnie czułam na sobie wzrok tego ucznia. Pewnie patrzył na mnie i myślał: "O matko, co za idiotka. Nie umie rozwiązać tak banalnego zadania." Pani Alicja chyba to zauważyła, bo poprosiła ucznia, żeby poszedł zrobić herbatę. Jak za dotknięciem magicznej różdżki nagle mnie oświeciło i rozwiązałam zadanie. Potem zapłaciłam, pożegnałam się i jak najszybciej potrafiłam - opuściłam budynek.