czwartek, 30 stycznia 2014

dni do matury: 88 + 8
kilogramów: 66,5
zrobionych zadań z matmy: 20

No to koniec. Mama dowiedziała się, że nie pojechałam wczoraj na korepetycje. Pół dnia głowiłam się jakim cudem. Rozważałam już wszystkie opcje: prywatnych agentów, kamery w pluszakach, szósty zmysł... Potem jednak dotarło do mnie, że zdobyła ostatnio adres mojego bloga - od teraz musicie mi wybaczyć, ale każdą informację będę zmuszona przecedzić przez sito cenzury.
Dzień zaczął się od wielkiej awantury, która z kolei zaczęła się od rozmowy na temat mojej przyszłości. Rodzice nie mogli zrozumieć jak wyobrażam sobie przyszłość bez matury z matematyki (zauważyłam, że od razu spisali mnie na straty). Ciągle wypominali mi moje lenistwo i lekkomyślność. "Musisz zrobić coś ze swoim życiem" powtarzali bez przerwy. W pewnym momencie nawet spytali się jak mam zamiar utrzymać rodzinę bez wykształcenia i dobrej pracy. Po tym zdaniu miarka się przebrała. Dotarło do mnie, że rodzice mają rację. Postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem i znaleźć sobie chłopaka. Oczywiście takiego, który zapewni mojej rodzinie życie w dostatku.
Moim zwyczajem sporządziłam listę, zawierała ona cechy, które ów kandydat na przyszłego męża powinien posiadać. Nie jestem zbyt wymagająca, więc na pierwszym miejscu znalazła się "inteligencja", a na drugim "nieodpychający wygląd". Dokonałam szybkiego przeglądu wszystkich chłopaków, których znam i zdecydowałam, że wygrywa Marek - chłopak, którego poznałam na korepetycjach u Pani Alicji.
I właśnie w tym momencie wygrali moi rodzice, bo aby spotkać się z moim przyszłym mężem musiałam pojechać na lekcje matematyki. Choć przyznam, że taka motywacja jest całkiem niezła.
Bez chwili zwłoki zadzwoniłam do Pani Alicji, a ta kazała mi przyjechać o 15. Ubrałam się jak najładniej potrafiłam - ale żeby nie wzbudzić podejrzeń rodziców i pojechałam na Złote Łany.
Niestety, po dwóch godzinach korepetycji okazało się, że ów Boski Marek - jak go w myślach nazywałam, wrócił do Krakowa, gdzie studiuje. Skoro nic mnie już tutaj nie trzymało, zakończyłam swoją przygodę z korepetycjami u kobiety z czterema kotami. Niestety już tego samego dnia byłam zmuszona poszukać innego korepetytora. Miałam jedynie nadzieję, że tym razem będzie mieszkać chociaż trochę bliżej.